
Taka już jestem, że upały mi nie straszne, a słońce podkręca nieskończone pokłady wigoru. Lubię komfort, wygodne łóżko, prysznic z którego płynie gorąca woda. Ale… lubię też wyzwania. Przygody i próbowanie nowych rzeczy, nawet kiedy naraża mnie to na dyskomfort. Sięgam po dziwne smaki, podziwiam zaskakujące ukształtowania natury, zadziwiam się tajemnicami innych miejsc, zwyczajów, historii i ludzi.
Jak więc z tego upodobania do ciepełka wykluł się pomysł wypadu do Norwegii? Z plecakiem. Pod namiot. To ten mój niespokojny duch usiadł na ramieniu i mamił. Będzie fajnie, mówił. Fiordy, zieleń, widoki i nocleg w śpiworku jak za młodych czasów. Cóż więc było robić? Pani po pięćdziesiątce zapakowała plecak, śpiwór, menażkę i prowiant. I ubrań coś za dużo jak na cztery dni chodzenia po górach i zwiedzania. Ale tutaj akurat nie przedobrzyłam, co pokazały okoliczności.
Wyprawa była zatytułowana Sunnmore i Romsdalseggen. Znajomi z którymi się wybierałam, należą do tych co przyswajają wiedzę o miejscu docelowym przed wyjazdem, zatem ja sobie odpuściłam . (Jak potrzebujecie szczegółów, to internet dostarczy.) Upewniłam się tylko, czy taka niechodząca po górach, nizinna istota, w pewnych latach, sprosta wyzwaniu. Miało być łatwo.
Przelot do Alesund był bardzo miłym początkiem podróży bo kocham latać. Potem wypożyczenie samochodów, upakowanie do aut namiotów, prowiantu i oczywiście bagaży własnych. Oj, łatwo nie było. Ahoj przygodo, słońce nad głową i w drogę.
O tym jakie można w Norwegii niezwykłości oglądać, opiszą Wam specjaliści od podróżniczych blogów.
Ja podzielę się emocjami. Żyjąc na co dzień na nizinach, nie sposób nie zachwycić się krajobrazem. I nawet najpiękniejsze zdjęcia nie przekażą kolorów, głębi, czy surowości. Sporo świata pooglądałam, bo lubię podróże i za każdym razem odkrywam inność kolejnego kawałka naszego okrągłego świata. Norwegia jest zielona. I mokra, wietrzna i zimna. I ludzie z natury chyba bardziej prawdziwi. Duże nieprzysłonięte zasłonkami okna, pozwalają rzucić dyskretnie okiem do środka. Nie ma płotów, murów i tajemnic. Ma w sobie jakąś pradawną magię. Nie dziwię się, że w takich okolicznościach przyrody przetrwała wiara w Trole. Przemykając nocą spod prysznica do namiotu, popatrywałam na cienie w okolicznych krzewach, a nuż dostrzegę coś tajemniczego. Niestety skubańce dobrze się maskują.
A co do gór? Przejście przez Romsdalseggen we mgle, urozmaicanej mniej lub bardziej ulewnym deszczem, z wiatrem raz w twarz raz w plecy, z widocznością utrudniającą dostrzeżenie idącego przed i za, było próbą konsekwencji, wytrzymałości, umiejętności utrzymania równowagi i jeszcze jakichś innych rzeczy. I jedna „mała skała” na którą się trzeba było się wspiąć by iść dalej. Wspięłam się a jakże i to jako jedna z pierwszych z grupy, bo poczułam, że jak zacznę się zastanawiać to za „chińskiego boga” nie wlezę.
Przeszłam. Bez patrzenia w dół, jak pająk czepiając się występów skalnych. To była dobra decyzja, bo jakoś tak jedna czy dwie osoby za mną nastąpił impas. Wyszły lęki, niepewności i przewodnik musiał negocjować, pokazywać drogę, pomagać. Nie oszukujmy się. Nie było łatwo, a ja, jakbym się tak pozastanawiała chwilę, to pewnie też dałabym się ogarnąć panice.
A tak, miałam czas na konsumpcję kanapek i kabanosków oraz przeszukanie plecaka w poszukiwaniu czegokolwiek suchego. Nadmiar rzeczy nie okazał się nadmiarem, tylko przezornością.
Pokonało mnie zejście. Błotnisto skaliste, poprzeplatane korzeniami. Nawet nie dało się na tyłku zjechać. Nie pamiętam już co mnie bolało, bo coś na pewno. Mokre było wszystko. Deszcz padał. Na polu namiotowym ciut grząsko. Prysznic na żetony, ale zaszalałam i wzięłam trzy. Do umycia wystarczył jeden, reszta posłużyła do nagrzania na zapas wymęczonego ciała. Potem wspólna kolacja z przywiezionymi krajowymi rozgrzewaczami. I przemykanie do namiotu między kroplami deszczu, który i tak znalazł jakoś drogę by kapać w nocy na nos.
A potem kolejny dzień, kolejny deszcz, kolejne niezwykłe miejsca. Skały źródełka, połacie wrzosów i cisza. I czasem tylko trochę słońca i czystego nieba.
I w drodze powrotnej myśli, że trzeba tu będzie wrócić, może już za kilka miesięcy. Pooddychać czystym powietrzem, zmoknąć, zmarznąć, wleźć na jakąś kolejną górę. I może uda się spotkać trola?
Komentarze