Rzucić wszystko i ruszyć w Bieszczady
Góry mają moc. Bo z góry wszystko staje się mniejsze.
Człowiek i jego problemy bledną w obliczu ich majestatu.
Każda podróż robi dobrze. Pomaga nabrać dystansu, wypocić stres, skupić się na jednym kroku i jednym oddechu.
Wspinaczka, aż do bólu płuc i kończyn, a potem nagroda w postaci oszałamiającego widoku. Panoramy, niczym z innej planety.
I gdy tak patrzysz z góry na góry, to dzieje się magia. Serio.
Czujesz moc, wzbiera energia i wiara w siebie. Bo skoro z zalewającym oczy potem, betonem w łydkach i ogniem w płucach, wlazłaś …. tam gdzie zasadniczo nie było musu i fizjologicznej potrzeby….
To dokąd uda ci się zajść, gdy będzie powód.
Powód ważny jak jasna cholera.
Cel, wyznaczony z precyzją snajpera.
Motywacja.
Zmiana.
Najbardziej wymarzone marzenie.
Dojdziesz tam, gdzie sam diabeł zatrząsłby portkami.
Bo gdzie on nie może….
Spojrzysz potem z góry na te swoje osobiste góry, wyzwania, problemy, myśląc z satysfakcją, że niemożliwe nie istnieje.

Na górską wspinaczkę można popatrzeć jak na metaforę codzienności.

Nie tak dawno musiałam przebrnąć przez zestaw rozszerzonych pakietów urzędowych. Spraw na pierwszy rzut oka niezałatwialnych. Wypisywałam mrożące krew w żyłach kwestionariusze, zbierałam reprymendy za błędy w urzędzie skarbowym, starostwie, gminie. Z uporem maniaka domagałam się załatwienia moich spraw. Wspinałam się na górę urzędniczych hierarchii. Z niespotykaną cierpliwością i bolesną pokorą. Nie mogłam się wypiąć, obrazić, odpuścić, bo sprawy należały do tych z serii „być albo nie być”.

I niczym wspinaczka na Małą Rawkę, Dużą Rawkę, Krzemieniec, urząd za urzędem, sukcesik za sukcesikiem….

Wlazłam na tę górę. Odtrąbiłam szczęśliwy finał pierwszego etapu górskiego. Bo dziwnym trafem zapowiada się ultra maraton górski. ( Oby nie nocny.)

W tym wszystkim trafiają się  pozytywy. Na przykład trzydniowe okienko pogodowe w listopadzie. I Bieszczady, choć już bezlistne, to jednak kolorowe i słoneczne. Ot taki szczęśliwy splot.

I towarzysze podróży, jakby z tej samej bajki. A przecież czynnik ludzki jest nie do przecenienia. W pewnym wieku ważnym staje się nie tylko „gdzie”, ale istotne też jest „z kim”.

A Bieszczady, jak Bieszczady. Piękne niezmiennie, wciąż dzikie, mimo prób oswajania.

Na szczęście nie każdemu chce się w dzicz, w listopadzie, bo deszczowa wspinaczka w Bieszczadach to raczej sport ekstremalny. Nie mniej jednak, warto. Bardzo warto.

Komentarze