
Odkrycie dnia?
Chcemy więcej niż możemy przyswoić.
Lubię chwilkę telewizji do porannej kawy. I w fali reklam zapadły mi dziś w pamięć dwie. Środków na niestrawność i zaparcia.
W moim mniemaniu, każdy dobrze wyregulowany organizm, nie miewa takich problemów. Kiedy odżywiam się prawidłowo i w ilościach wystarczających, ciało doskonale radzi sobie z rozpracowaniem dostarczonych materiałów.
Coś tam budulcowego, jakieś białeczka, trochę węglowodanów dla energii, owocki i warzywka dla witamin i mikroelementów. Błonnik, ciut tłuszczu dla mózgu i skóry.
Woda, woda, woda. Większa porcja, kiedy mamy w planach kopanie rowów, zdecydowanie mniejsza, kiedy spędzamy dzień na kanapowaniu.
Niestrawność ( pomijając problemy zdrowotne), pojawia się wtedy, kiedy przeładujemy zbiornik i biedny nie daje sobie rady z rozpracowaniem zawartości. Zatopiony w tłuszczu schabowy w bigosowej otulinie, polane tłuszczem ziemniaczki, rosół z okami wielkości Morskiego Oka, na deser szarlotka na kruchym, z bitą śmietanką i lodami. Do tego kawa z cukrem i śmietanką.
Piszę taki repertuar i na samą myśl boli mnie brzuch. Robi się słabo i ciężko jednocześnie.
Niestrawność, zgaga i zaparcie w pakiecie- gwarantowane.
No więc trzeba się wspomóc. Wspomóc biedny organizm, który nijak sam sobie nie poradzi. Bo nie jest przystosowany do walki z żywnościowym armagedonem. Do przetwarzania gór jedzenia. Odkłada więc na biodrach i brzuchu. Zapycha arterie, zatrzymuje wodę, by jakoś rozpuścić sól, którą raczymy się nad wyraz szczodrze.
Zbieramy więc kalorie na czarną godzinę.
Zbieramy przedmioty, które ktoś tam każe nam kupić.
Potem kupujemy większą szafę by je pomieścić.
Tylko nasze ciało to nie szafa.
Potrzeba nam do życia zdecydowanie mniej.
Tylko jak się obronić przed nadmiarem?
Jak powiedzieć NIE dostatkowi?
Kupienie pigułki na zgagę i niestrawność nie jest rozwiązaniem.
Straciliśmy kontakt z ciałem. ( Oczywiście nie wszyscy, na szczęście).
Nie słyszymy płynących z jego wnętrza sygnałów, zwiastunów nadwagi, przeziębienia, nadciśnienia.
Wierzymy w magiczną moc”wyrobów medycznych”, wspomagających pracę wątroby, trzustki, jelit.
Przecież reklamy nie kłamią.
Wciąż uczę się słuchać własnego ciała. To trudne, bo głosik cichutki. To jednak moje ciało i z nim w pierwszej kolejności chcę dojść do porozumienia. Rozróżnić podprogowe przekazy reklam od prawdziwego pragnienia.
Ciało potrzebuje wody a nie oranżady. Chce owoców i nabiału, a nie wypełnionego chemią „owocowego jogurtu”. Filiżanki melisy, zamiast herbaty o wyszukanym, dalekim od naturalnego aromacie.
Nie ucieknę od reklam. Świadomie lub nie, będę zapełniała w sklepie koszyk.
Tylko chcę jak najczęściej wsłuchiwać się w siebie, bo to stamtąd płynie głos, który chce dla mnie jak najlepiej.
Komentarze