Mystic Festival zamiast terapii

Każdy z nas ma w sobie wewnętrzne dziecko. Tak twierdzą psychologowie i terapeuci. Niezaspokojone w dzieciństwie potrzeby, to traumy, blokady i potrzeby.

Idąc tym torem, każdy ma w sobie zbuntowanego nastolatka, który kiedy nie wyszumiał się w dzieciństwie, w dorosłym człowieku eksploduje ze zdwojoną siłą.

Otóż jako dziecko, w przedszkolu byłam bardzo grzeczna. Amok i szaleństwo ogarniały mnie po powrocie do domu. Skakałam po meblach, zrzucałam pieczołowicie i starannie poukładane przez mamę serwetki. Wyłaziło ze mnie małe, dzikie zwierzątko. Tolerowane w domu tylko dlatego, że poza domem byłam przykładną, małą dziewczynką.

Niestety okres nastoletniego buntu został zablokowany przez dobre maniery.

Zatem, żeby buntownicza bestia nie pojawiała się w sposób niekontrolowany, spuszczam ją ze smyczy. Od czasu do czasu.

Tam gdzie lubi, czyli na „metalowych” koncertach.

Pełnię szczęścia i współpracy osiągnęłyśmy na Mystic Festival w Krakowie.

Kumulacja jakich mało.

Dwa dni, trzy sceny, dwadzieścia osiem zespołów.

Nie doszukałam się ilu fanów, ale zdecydowanie dużo.

Dla mnie najważniejsze były trzy zespoły.

Po pierwsze Within Temptation, co nie jest niespodzianką, bo o tym już pisałam. Po drugie Sabaton, do którego energetyczny sentyment posiadam od dawna. I był to mój pierwszy koncert tego zespołu. Dotychczas karmiłam głodnego mocy potwora tylko z płyt. Koncert dał mu papu zdecydowanie bardziej kalorycznego.

No i po trzecie, Powerwolf, odkrycie zeszłego roku, i totalna infekcja tą muzyką.

Było super, hiper, mega i co tam jeszcze można napisać by opisać!

Dobrą muzykę, dobrą zabawę, dobre show.

I właściwie to mogłoby być wszystko, bo muzyki trzeba słuchać i doświadczać emocji. Nie da się kogoś przekonać do niej „na sucho”.

Każdy szuka w niej tego „czegoś”, co wypełnia idealnie lukę w duszy i umyśle, przeznaczoną przez matkę naturę na doznania estetyczne.

Każdy ma swoje dźwięki na różne okoliczności. Jedne łagodzą i kołyszą, rzeźbiąc w duszy dźwiękowe ornamenty. Budują skojarzenia z dobrymi zdarzeniami, dekorują życiowe sukcesy, wzloty, emocje. Dla mnie całą tą piękną robotę robi Within Tempation. Od lat, dziwnym trafem wchodzi z koncertem, czy nowa płytą w ważne życiowe momenty. Przywołuje piękne chwile, i wzrusza do łez.

Sabaton to lekarstwo na niedobory energetyczne, na chwilowe niechciejstwo, podstępne lenistwo, zgubiony gdzieś brak motywacji. To przebiegunowanie pasywności w aktywność. To doskonała muzyka do biegania na krótsze i szybsze treningi. No po prostu sama niesie.

No i ta męska energia! 🙂

A Powerwolf? To szaleństwo, optymizm, ruch i dobra zabawa. Zwłaszcza w wydaniu koncertowym. Tak jak przy tej muzyce się wyskakałam, to przy innej nie zdarzyło mi się. Tak dzieje się tylko wtedy, kiedy i muzycy dobrze bawią się, robiąc to co robią.

W przestrzeni festiwalowej było też miejsce na „rzeczy”, których zwyczajnie lubię posłuchać, a zobaczyć miałam okazję na żywo, pierwszy raz. Trivium, King Diamond, In Flames.

I oczywiście nowe doświadczenia, na które, muszę przyznać było zbyt mało czasu.

Rozebrałabym festiwal na trzy dni, i nie układała koncertów na zakładkę.

No ale cóż, dobrze było, że było.

Moja zbuntowana nastolatka piła piwo, czego nie robi w dorosłym życiu, bo nie lubi. Kupiła festiwalowe koszulki, na pamiątkę.

I wróciła z mocnym postanowieniem, że musi powtórzyć to za rok.

Z jednym wyjątkiem.

Pozwoliłam jej zaszaleć i zaplanować wypad na listopadowy koncert Powerwolf, zgodnie i ideą, że dobrej zabawy, pełnej muzyki, skakania i uśmiechu, nigdy dość.

Komentarze