Apetyt na życie osadza się w biodrach

Do zimy trzeba zgrubnąć, powiedział Stefan chrupiąc marchewkę. Trzecią. Posmarowaną masłem orzechowym.

-Ale ty nie zasypiasz na zimę. Nie chowasz się w norce.

-To taka tradycja- odparł. Trzeba nabrać sadełka i futerka. Bo kto wie co przyniesie zima.

– Ciasto marchewkowe- odparłam.

-Obiecanki- parsknął, opluwając się kawałkami marcheweczki.

– Ty też powinnaś troszkę zgrubnąć- powiedział królik, śmiertelnie poważnie.

Na samą myśl o kolejnych centymetrach w talii przeszedł mnie zimny dreszcz.

Bo wiem, znam z autopsji, że te wredne centymetry, to owszem wchodzą z łatwością, tempem i poślizgiem. Jednak w drugą stronę, za nic. Jeden pączuś jeden centymetr.

Nie wiem jak ty, ale ja tak mam.

Zgadzam się z tezą, że największym marzeniem kobiety, jest jeść i nie tyć.

Poza tymi patologicznymi jednostkami z galopującym metabolizmem. Zazdroszczę, aż do nienawiści.

Apetyt na życie przekłada przekłada mi się na apetyt na dobroci kulinarne.

Podobno odpowiednio zbilansowana dieta nie sprzyja nadwadze. Staram się w to wierzyć i bilansuję, balansując na krawędzi szaleństwa. Chrupiąc do spółki ze Stefanem to zielone, pomarańczowe, czy buraczkowe.
Aż mi się zęby ścierają.

Do czasu. Aż przyjaciółka wpadnie z ciepłymi drożdżówkami na szybką poranną kawę. Postarała się, bułeczka jeszcze cieplutka.

Moja silna wola topnieje jak masło. Jak pierwszy śnieg, upadający na ciepłą jeszcze ziemię.

Albo kawiarniane spotkanie, gdzie za szybką same delicje i ambrozje. I jak to tak, samą kawę. Smutno jej będzie.

Patrzę na Stefana i aż mam ochotę pozgrzytać zębami.

Dziś dam radę bez ciasta, ciasteczka i cukiereczka. Jutro też spróbuję.
I tak dzień za dniem, każdy stanowi wyzwanie.

A na dworze zimno, może ten tłuszczowy płaszczyk to dobra myśl.

Jednak nie! Wolę sweter. A jak mało to dwa swetry, czapka i szalik.

Bo jak się nie przypilnuję, to ten szalik stanie się jedynym elementem garderoby, w który się zmieszczę na wiosnę.

Komentarze