
Lubię koncerty gongów i jeśli tylko mam możliwość uczestniczyć, sprawiam sobie taką przyjemność. To jedyny rodzaj koncertów, gdzie leżąc na macie, z podusią i pod kocykiem, moge sobie przysnąć. Ciepło, ciemno i czasami bardzo głośno. Po każdym seansie czuję się wypoczęta i zrelaksowana. Żadna inna muzyka tak dobrze mi nie robi. Korzystam nie zagłębiając się i nie analizując, ale skoro mam słowo rzec w temacie, to poszukałam. Znalazłam rzeczy różne, jak zwykle coś na tak i coś na mniej tak.
Dźwięki gongów zalicza się do naturalnych metod leczniczych. Masaż dźwiekiem, muzykoterapia komórkowa, takie określania znalazłam.
Metodę masażu dźwiekiem opracował w latach 70tych XX wieku, niemiecki fizyk Peter Hess. Uważał, że misy, gongi i kamertony, wywołuję wibracje, które wpływaja na ciało fizyczne i psychikę człowieka. Mają leczniczy wpływ na nerwice, migreny, bezsenność czy przewlekły stres. Ponadto mogą oddziaływać na problemy z kośćmi, bóle mięśni i stawów, a nawet blizny. Misy używane przy masażach Hessa są (a przynajmniej mają być) sprowadzane z Nepalu i wykuwane zgodnie z wielowiekowymi zasadami. To dlatego często nazywa się je misami tybetańskimi.
I tu pojawia sie pierwsze „ale”. Bo czegoś takiego jak misy tybetańskie w tradycji i kulturze tybetańskiej nie ma. Gongi owszem są. Pełnią funkcję narzędzia sygnalizującego i przywołującego. Podeprę się tu wypowiedzią Marka Kalmusa – podróżnika, fotograaf, religioznawcy, geologa, badacza i miłośnika kultury tybetańskiej.Podróżujc po Azji, wielokrotnie zwiedził Tybet, jest specjalistą w zakresie sztuki tybetańskiej, od 20 lat organizuje kursy i wykłady z zakresu medycyny chińskiej.
Tak więc w materiałach opisujących medycynnę tybetańską (dwie książki Yeshi Donden, osobistego lekarza Dalajlamy), nie ma żadnej wzmianki na temat leczenia dźwiękiem. Jednak magia tajemniczości odległej i niepoznanej dogłebnie kultury dalekiego wschodu działa cuda. Do tego stopnia, że sami Tybetańczycy zaczynają w nią wierzyć.
Rzeźbiąc w temacie , natrafiłam na pasjonata badającego wpływ dźwięku na komórki. Fabien Maman, znany muzyk, akupunkturzysta i bioenergoterapeuta, w biologicznym laboratorium Uniwersytetu Jussieu w Paryżu, prowadził eksperymenty z komórkami nowotworowymi i ich reakcją na dźwięki różnych instrumentów.
Wybranymi instrumentami były gongi, gitara akustyczna( dźwieki A i H), ksylofon i na koniec najciekawsze, głos ludzki. Dźwiekami traktowano wyizolowane komórki nowotworowe w różnym stadium rozwoju. Dźwięki powodowały eksplozję tych komórek. Starsze ginęły szybciej, młodsze podszebowały dłuższej emisji. Generalnie zmiany dało sie zaobserwować pomiędzy 9 a 21 minutą emisji dźwięku. Badane dźwięki nie miały wpływu na niszczenie komórek zdrowych. (Badał krwinki ludzkie RH+.)
Coby nie mówić, muzyka na nas wpływa. Czasami uspokaja i usypia, kiedy indziej podnosi na duchu i dodaje energii. Towarzyszy nam w aucie, czy przy bieganiu. Dzieciom śpiewamy kołysanki. Podśpiewujemy pod nosem kiedy mamy dobry nastrój.Muza wyzwala emocje, a emocje w bezdyskusyjny sposób wpływaja na ciało. I czy to będą gongi, flety, saksofon czy orkiestra dęta, to jak robi nam dobrze, to wchodźmy w to.
Nie reklamuję ani antyreklamuję muzykoterapii. Każdy bierze to co czuję. Sugeruję rozsądek. Bo muzyka dobra i piekna jest! Czasami jednak lepsza jest aspiryna w podwójnej dawce.
(A na gongi tak czy siak zapraszam, tylko do osoby czujacej temat, bo nie każdemu ładnie wychodzi.)
Komentarze