
Piasek..
Piasek i woda, łagodnie obmywająca jej przemoczone w jednej chwili buty.
Szybko schyliła się i podskakując raz na jednej, raz na drugiej nodze, zdjęła pantofelki.
No jeszcze tego… I pewnie zaklęłaby szpetnie po marynarsku, gdyby tylko potrafiła.
Tak wybrałam, pomyślała.
Tak wybrała podświadomość, szepnął w głowie cichy głos, który w jednej chwili zniwelował
poczucie winy. Odetchnęła z ulgą, bo przecież nikt nie lubi być winny. Czegokolwiek.
Nawet odpowiedzialność za życiowe wybory fajnie jest zrzucić na kogoś innego.
W razie porażki zawsze można zakrzyknąć, to nie ja! To okoliczności, rodzice, szkoła.
To społeczeństwo kazało tak, a nie inaczej.
To pogoda. Zbyt zimna, zbyt gorąca, za sucha, za mokra, tropikalna, czy środkowoeuropejska.
Rozalia, kiedy minął pierwszy szok, zaczęła delektować się chłodną wodą.
Woda zawsze przynosi ukojenie.
Mam zszargane nerwy, myślała dziewczyna. Szła wzdłuż brzegu, powoli oddalając się od fioletowych drzwi. Wiedziała, nauczona doświadczeniem, że i tak nie uda się wrócić.
Tak jak przeszłego czasu nie da się cofnąć.
Co było, to było.
Jakoś trzeba ogarnąć tę przygodę.
Pamietała przejście przez pierwsze drzwi i lęk, który jej wtedy towarzyszył.
Potem kolejne drzwi i już nie lęk, a lekki niepokój.
Teraz czuła się bohaterką przygody.
To jej świat i jej przygoda. Co prawda okoliczności niezbyt od niej zależne i czy sama stworzyłaby
taki scenariusz?
Chyba jej fantazja nie poszłaby w kierunku drzwiowej odysei.
Ale czy nie jest tak w prawdziwym życiu?
Jak już otworzysz jakieś drzwi, to żyjesz tym co zawierają.
Dopasowujesz się. Obserwujesz. Uczysz.
Nie uciekasz w te pędy, nie gonisz w panice szukając kolejnych drzwi, okien, czy windy.
Życie trzeba przeżyć jak przygodę.
Rozalia zaczęła na głos wyliczać plusy sytuacji.
Nie pada deszcz, jest lato, a ja mam na sobie letnie ubrania.
Jeszcze nie jestem głodna. Po posiłku skomponowanym ze sprzecznych smaków,
chwilowo nie była gotowa na kulinarny aspekt przygody.
Jest słoneczny dzień, a choć nie odkryła wyraźnie oznaczonej drogi, to
wędrówka brzegiem jakiegoś sympatycznego morza, sama wyznaczała kierunek.
Mogła oddalić się od brzegu. Poszukać czegoś… czegokolwiek, ale kierunek w którym
zmierzała, zdawał się oczywisty.
Czas płynął. Buty zamoczone tuż po przejściu przez drzwi, zdążyły wyschnąć.
Niebo zaczęło zmieniać kolor, co sugerowało nadchodzący zmierzch.
Teraz powinno pojawić się jakieś schronienie, pomyślała Rozalia. Bo jak do tej pory, mimo zaskoczeń, przygoda traktowała ją łaskawie.
Niepokój położył się delikatnym cieniem na optymistycznej naturze.
Schronienie, schronienie, nocleg i jakaś normalnie zaserwowana kolacja.
Tymczasem horyzont wyglądał niezmiennie.
Słońce zamieniło w czerwoną pomarańczę.
Rozalia odczuła w brzuchu coś na kształt paniki.
Nic nie dostanę? Nic nie spadnie mi z nieba?
W tym momencie usłyszała dźwięk przypominający spadanie z wysoka. Łopot tkaniny, brzęk i grzechot.
Spojrzała w górę, odskakując w ostatniej chwili z miejsca w które z głuchym łoskotem spadł kosz. Duży wiklinowy koszyk, do którego przywiązany był pokaźnych rozmiarów koc. Ciepły, miły w dotyku, zielony jak trawa. Lubiła ten kolor.
Niczym saper zaczęła delikatnie oswajać koszyk. Nie był jakoś szczególnie wymyślny i łatwo dał się otworzyć.
W środku były bułki, miseczka z twarogiem, jabłko i kilka herbatników. Do tego spora butelka, ze zwyczajną, jak się okazało, wodą.
Dziwnie się dzieje, pomyślała. Czy ja czasem nie wspominałam o spadaniu z nieba?
Może mam jakiś wpływ na tę przygodę?
Odłożyła na bok tę myśl, razem z herbatnikami, gotowa wrócić do tego jutro. Do myślenie i herbatników, bo śniadanie niestety pozostawało niewiadomą.
Zjadła bułeczki z twarogiem i mimo, że szaleńczej sytości nie poczuła, to wrócił spokój i optymizm.
Wygrzebała zgrabną niszę w ciepłym jeszcze, suchym piasku, otuliła kocem… sen się nie spieszył.
Sięgnęła więc po odłożoną wcześniej myśl.
Powiedziałam coś o spadaniu z nieba. Czy żeby coś spadło z nieba…
Dobrze, że nie kowadło, ale w sumie tego nie potrzebowałam.
Reżyser przygody, producent czy jakiś inny inspicjent wiedział czego mi brak.
A ja?
Myślała coraz bardziej senna…
Czy wiem czego mi brak?
Komentarze