Rumunia. Tajemnicza, nieznana, otoczona nimbem przesądów, stereotypów, łatek.
Do tego mroczna legenda Vlada Palownika, siedmiogrodzkiego piętnastowiecznego arystokraty. To on stał się inspiracją filmowych i literackich uniwersów, gdzie świat ludzi zagrożony jest przez krwiopijcze bestie.
To dla tej legendy zjeżdżają turyści z odległych zakątków europy. Po wejściu w 2012 roku na ekrany kin amerykańskiej kreskówki „Hotel Transylwania”, zdecydowanie wzrósł popyt na rumuńską turystykę.
Tak więc ja, poszukiwaczka dziwnych doświadczeń, celująca swoim podróżniczym palcem w mapę, pacnęłam w zakładkę biura podróży, zatytułowaną „Sylwester w Transylwanii”.
I jak tu proszę Was nie kochać internetów! A, że przy okazji program oferował objazdowe zwiedzanie regionu, to decyzja zapadła dość szybko.
Do walizy należało spakować sylwestrowe utensylia, gotyckie stylizacje, kły, pajęczyny z pająkami, oraz wszystko z czym kojarzy się hrabia Dracula. Duch przygody przytupywała z niecierpliwością tuż za mną.
Wielogodzinna podróż autokarem była, a jakże, swoistym horrorem dla będącego w nie najlepszej kondycji kręgosłupa. No ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Rumunia powitała nas mgłą. Filmową scenerią, mroczną i szarą. Nie było widać pięknego ponoć karpackiego krajobrazu, bo świat spowijała szarość. Rozglądałam się, czy nie przemknie pomiędzy drzewami, mknąca na koniu postać Van Helsinga. Nie przemknęła.
Mijane wioski i miasta wydawały się być zatrzymane w czasie. Lata siedemdziesiąte, może osiemdziesiąte. Połacie przestrzeni, nie skalane przemysłowymi, futurystycznymi tworami.
Jedną z atrakcji wyjazdu było zwiedzanie miasteczka Sinaia, zwanego Perłą Karpat. Mimo szarej pogody, niezwykła dawna rezydencja królewska Karola I-go, robiła oszałamiające wrażenie. Neorenesansowa budowla wśród bukowych lasów robiła niezapomniane wrażenie. Mogę sobie tylko wyobrazić jak pięknie jest tutaj latem. Mniej mrocznie, bardziej romantycznie?
Miejsce do którego najliczniej pielgrzymują odwiedzający Rumunię turyści to Bran z zamkiem, nazywanym Zamkiem Draculi. Historycznie nie ma potwierdzenia, że Vlad Palownik przebywał w nim kiedykolwiek, jednak w filmach i literaturze, jest mu przypisany. Ponoć jest on także pierwowzorem kreskówkowego Hotelu Transylwania.
Podczas całego pobytu w Rumunii, tylko tutaj panował koszmarny tłok, choć byliśmy w tak zwanym posezonie. Nie dziwi mnie to. Średniowieczny zamek wzniesiony na 60metrowej skale, daje pole do wyobraźni. A ona jakoś tak sama od niechcenia, wiedzie w mroczne zakamarki wyobraźni. Gdybym wpadła kiedyś na pomysł napisania mrocznej historii, mrożącej krew i ściskającej gardło, to zamek w Bran stanowiłby doskonałą lokalizację.
Kilka tylko słów o mieście Orodea, jednym z najlepiej rozwiniętych miast Rumunii. Oglądaliśmy ją już po zmroku, jednak niezaprzeczalne cudeńka architektury barokowej i secesyjnej, podświetlone świateczno sylwestrową iluminacją wyglądały uroczo.
I na koniec miejsce będące gwoździem programu, Shigishoara, transylwańska piękność, miejsce urodzenia Vlada Palownika. To tutaj mieszkał przez pierwsze cztery lata swojego życia.
Tak już całkiem prywatnie, to właśnie tutaj spędziłam Mrocznego Sylwestra. W otoczeniu murów cytadeli, średniowiecznego grodu, wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.
Ten żółty domek w głębi, przed rozbudową parterowy, to przypuszczalnie miejsce narodzin pierwowzoru „Hrabiego Draculi”.
A co do samej imprezy kończącej stary i witającej nowy rok, to jestem baaardzo zadowolona. ( Choć kręgosłup na myśl o 24 godzinach powrotnej jazdy autokarem, obiecywał srogą zemstę).
W głębiach piwnicznych, w klimatycznych przebraniach, przy muzyce ( no niestety pop, disco.p,… no nie moje nuty), bawiliśmy się w zintegrowanej po kilku dniach podróży, grupie. Błyskały wampirze kły, falowały peleryny, smakowały sarmale z mamałygą i śmietaną.
I mimo zmęczenia, bo program do delikatnych nie należał, to trochę żal było wracać. Rumunia ma jeszcze wiele sekretów, miejsc do zobaczenia i smaków do spróbowania. Jeżeli kiedyś jeszcze pojawią się możliwości podróży w te kierunki, to zbytnio nie będę się zastanawiać.
Będzie warto.
Komentarze