
Czy wyjazd na trzydniowy odpoczynek, do miejsca oddalonego 70km od domu, można nazwać podróżą?
Chyba można, bo przecież trzeba spakować walizkę, wybrać bardzo ograniczony zasób garderoby, coś do spania, coś do czytania.
Tematy do przemyślenie podczas spacerów, czy w trakcie relaksującego masażu.
Po czym okazuje się, że jak zwykle bagaż za duży, książka nie tknięta, w czasie masaży mózg odpływa w nirwanę. Zero przemyśleń, planów, zapełniania na zapas kalendarza.
Słodkie nicnierobienie. Potrzebne od czasu do czasu zagonionej głowie, zabieganym mięśniom, niedośnionym snom.
Zapominam jak się odpoczywa.
Łączę na co dzień przyjemne z pożytecznym, pamiętając o odpowiedniej dawce tego drugiego. Racjonalizuję te połączenia. Do czytania wybieram mądre książki, zdziwiona, że czytanie sprawia mi coraz mniej frajdy.
Przyrządzam zdrowe posiłki, zapominając o przyjemności płynącej z jedzenia.
Życie upływa mi na podejmowaniu dobrych decyzji, rozwiązywaniu codziennych dylematów, wypełnianiu zobowiązań, realizacji planów.
To moje życie, moje decyzje.
Tylko czasami brak tej odrobiny asertywności. Nawet wobec siebie.
Wyjeżdżam wtedy na odludzie, na trzy dni. Piję w łóżku kawę, na śniadanie jem naleśniki, pływam w pustym basenie. Oglądam na wybiegu piękne, zadbane konie. Nie sprzątam w pokoju. Walizka wygląda jakby wyszła spod ręki Kuby Rozpruwacza.
Bo czymże byłoby życie bez odrobiny bałaganu, zaległego prania, które nigdzie nie ucieknie. Bez książki czytanej po raz drugi, dla czystej przyjemności. Bez filmu, którego zakończenie da się przewidzieć po trzech pierwszych scenach..
Kwintesencją beztroski? Objawem chwilowej niepoczytalności?
Trzy dni bez obowiązków to nie tak znowu wiele, ale czasami to gigantyczna antydepresyjna pigułka. I wystarczy, by bezawaryjnie pociągnąć wóz załadowany życiem przez kilka tygodni, czy miesięcy.
Do następnego postoju. Do leczniczo-terapeutycznej podróży kilka kilometrów od domu.
Komentarze