Od kiedy przygoda staje się przygodą?

Gdzie przebiega ta subtelna granica pomiędzy niedzielnym poobiednim spacerem, a szaloną pieszą wędrówką w niezbadane rejony. Czy chodzi tu o różnicę w przebytej odległości, starym a nowym, nudą a emocjami. Czy przygoda to subiektywne odczucie, a może obiektywnie oceniony zestaw parametrów.

Dla jednych przygodą będzie turnus w Ciechocinku, dla innych treking w upale, noc w namiocie i sikanie za wydmą pod wiatr. Każdemu według upodobań.

Co by to nie było, jest w nas głód przygody. W nas… We mnie na pewno. Bo z przygodami jak ze słodyczami, pociagają i uzależniają. Wywołują stan zadowolenia, większy im większemu wyzwaniu sprostamy. Lata temu, jedna z moich pierwszych „objazdówek”. Egipt po długości, od Abu Simbel do Aleksandrii. A po drodze wypad na pustynię, by doświadczyć efektu fatamorgany. Pobudka o trzeciej w nocy. Wakacje, upał i przebijające się przez śpiący jeszcze mózg pytania, za co.. po co.. dlaczego?

A potem podróż rozklekotanym autobusem, z uzbrojonym „dyskretnie” ochroniarzem. Klimatyzacja albo nie działa, albo urywa łeb. Na śniadanie jajo na twardo z tekturowego pudełka i lokalne chipsy o zapachu starego kozła. Smaku z braku odwagi nie zaznałam. Kiedy mózg podążył za ciałem i się obudziłam, już wiedziałam po co i dlaczego wstałam przed wschodem słońca. Jeszcze będzie okazja odespać, ale takich widoków mogę już nie zobaczyć. Ciągnące się po horyzont przestrzenie beżowego piaski. Nie złotego, bo to nie poemat romantyczny, ale właśnie beżowego, przechodzącego czasem w szary. A na horyzoncie błękitne lśniące pasma. Połyskujące srebrem błękity. I wcale tu nie upoetyczniam. Tak to dokładnie wyglądało. Rozumiem czemu podróżnicy dawali się omamić tym wizjom.

Dla odmiany, pobyt w oazie był mniej romantyczny. Sadzawka stojącej wody, pełnej dziwnych żyjątek nad i pod wodą. Szara i mulista. Ale były palmy, trochę cienia. Dawniej takie miejsce było ratunkiem dla wędrujących karawan. Ja dla zdrowotności odpuściłam sobie kontakt ze źródłem.

Pustynia, oaza, lokalne przysmaki, któż nie nazwał by tego przygodą? No wiem, są tacy co by nawet nie nazwali tego przy… Ale dla mnie, mieszczucha z urodzenia, przygoda była i już. Potem było wiele innych. Mniej lub bardziej ciekawych czy wymagających.
Czasem z braku czasu lub/i funduszy sprawiam sobie małe przygody. Nie Ciechocinek, na to jeszcze za wcześnie,ale weekend w nowym miejscu lub choćby długi spacer z psem w terenie którego nie znam. Przygodą może być nowe danie, które ma szanse stać się ulubionym. ( Z tego miejsca chciałabym pozdrowić zielonego burgera z łososiem W Starej Pralni)

Bo w przygodzie nie chodzi o odległość, ryzyko i cenę. Chodzi o poznanie nowego, doznanie nowych emocji i dodanie do kalendarza życia kolejnej ciekawej, wartej ponownego obejrzenia karty.

Komentarze