Endorfiny napędzane białym puchem

Podróże, podróże…
Dziś dzień czwarty, biały.
Podczas kilkugodzinnej wędrówki, we wszechogarniającej bieli, miałam dużo czasu na grzebanie w mojej osobistej filozofii spędzania wolnego czasu.

Ryjąc w śnieżnobiałym puchu, zapadając się co krok po kolana, kiedyś pytałabym, po co mi to? Na co ten wysiłek, pot spływający po plecach w kierunku tego mniej szlachetnego końca? Jakie licho wykopało mnie na ten bądź co bądź koniec świata? Kopniakiem z półobrotu wywaliło bardzo daleko poza strefę komfortu. I jak to się dzieje, że ten bezkomfort daje tyle frajdy.

Nos czerwony, łapy marzną nawet w rękawiczkach, plecaczek ciąży, a produkcja endorfin na furkoczących obrotach. I te endorfiny napierają. Kolana bolą, stawy niemłode już podnoszą bunt, ale co z tego skoro mózg pijany endorfinami każe leźć dalej. Bo za kolejną górką, następną zaspą będzie jeszcze bielej, jeszcze piękniej i jeszcze ciszej.

Przewodnik kroczący przed nami, zostawia w białym dywanie pierwsze ślady. Strzelba przewieszona przez ramię przypomina, że te ziemie mają swoich rodowitych mieszkańców. Bezkompromisowych i drapieżnych. To nie jest tani chwyt dla podkręcenia emocji turystów. Zagrożenie jest realne i białe niedźwiedzie budzą respekt wśród stałych mieszkańców. Trzeba więc liczyć się z zagrożeniami.

Kilka kilometrów wędrówki przeplatanej wspinaczką wieńczy niezwykły widok.


Pole radarów, pod które podchodzimy nie zupełnie oficjalnie. Zdjęć robić nie wolno, więc podziwiamy tylko niezwykły architektoniczny cud, białe kopuły na białym śniegu. Czuję się jak na obcej planecie. Pogoda piękna, a gra świateł dodaje niezwykłości całemu widowisku.Widok dnia.

Trzeba jednak wracać.
Nogi bolą po kilku godzinach przejścia przez zaśnieżony płaskowyż, za to zejście inną trasą to przysłowiowa bułka z masłem.
Drobne dwie godzinki i jesteśmy w hotelu. Zmęczeni, wszyscy bez wyjątku.
Taki powrót do namiastki strefy komfortu. Namiastki, bo toalety i prysznice w korytarzu. Żadnej dekadenckiej osobnej łazienki. Dam radę. Wyłazienkuję się w domu.

Odpocznę, wymasuję stawy, stopy i inne człowiecze kawałki, planując w międzyczasie gdzieby tu znów dać się sponiewierać. Okolicznościom z poza strefy komfortu, w zamian za zapierające dech w piersiach widoki, ciszę lub szum, biel, zieleń lub jeszcze inne kolory.

Komfort jest dobry, ciepły i bezpieczny. Na dłuższą metę okleja niczym melasa i choć ciepło i słodko, to smutno, nudno i tęskno za światem.

Nawet tym z poza strefy komfortu. A może zwłaszcza za nim.

Komentarze