Czy to już koniec przedwiecznej puszczy?

Niespokojny duch jest jak uśpiony wirus, który aktywuje się samoistnie, po zbyt długom przebywaniu w tym samym miejscu. W czterech, ośmiu, czy szesnastu ścianach.

I wtedy nie ma zmiłuj. Plecak, bilet, woda i termos. I w drogę dokądkolwiek.

No z tym kierunkiem podróży, to raczej ostrożnie.

Decyduje ilość czasu do wykorzystania, stan portfela i kondycji.

Jednak dokoła jest tyle miejsc wołających, hej, kobieto! Jeszcze Cię tu nie było. W tym miejscu, w tym dziesięcioleciu, o tej porze roku!

Okazje same pchają się w ręce.

Tym razem wepchnęła mi się szybka, weekendowa wyprawa do Białowieży.

Pamiętałam ją mgliście z podróży, kiedy dzieciaki były wczesnoszkolne i wybraliśmy się tam głównie z ich powodu. Jeszcze mgliściej pamiętam czas liceum.

To byłam inna ja i inna była w moich oczach puszcza.

Tym razem pojechałam tam dla niej i dla siebie.

By chłonąć to, co mimo pozoru długowieczności i nieśmiertelności, może takie nie być.

Las od zawsze stanowił dla mnie azyl. Miejsce wyciszenia, kojącej zieloności, szumu i ptasiego świergotu.

Po Puszczy Białowieskiej oczekiwałam tego samego w wydaniu „ turbomax”.

W życiu, oczekiwania i wyobrażenia, rzadko przystają do rzeczywistości.

Bo o tej porze roku park narodowy to miejsce smutne.

Niezmiennie magiczne, niezwykłe, ale ziejące smutkiem.

Bezlistne krzewy i drzewa w sposób bezlitosny odsłaniają skalę śmierci. Pokryte aksamitnie zielonym mchem, w różnych stadiach rozkładu, leżące pokotem pnie.

To naturalne. Tak dzieje się ponoć w nieskażonych ludzką ingerencją ekosystemach.

Ale nie do końca jest to prawdą.

Pan Bazyli, puszczański przewodnik od pięćdziesięciu lat wędrujący po Białowieskich rubieżach, mówi, że puszcza umiera. Stare drzewa jeszcze stoją. Widać to na trasie Dębów Królewskich. Gdzieniegdzie w innych miejscach. Nie ma jednak tych średniaków. Tego pokolenia stulatków. Są te 300- 400 letnie, a dołem piętro krzewów. Brak następców.

Latem, kiedy dół lasu zieleni się z każdej strony, to wszystko wygląda bardzie optymistycznie. Zimą, pod pierzyną śniegu, także jest pięknie.

Teraz było prawdziwie.

I zastanawiam się, jaka w tym zjawisku jest rola człowieka. Cywilizacji, urbanizacji, zmian klimatycznych.

A może wszystko ma swój czas.

Przedwieczny początek i nieuchronny koniec?

Komentarze