Wakacje z prądem i książką

Podobno bez książek da się żyć. Tylko po co?

Literacko czytelniczy wrzesień można zamknąć. Dużo czytałam, bo trafiły mi się wakacje na odludziu. Z prądem, ale bez internetu, więc było czytane na maksa.

Różne rzeczy były czytane.

Takie co zanudziły i rozczarowały, takie co wciągnęły, niczym kosmiczna czarna dziura i oczywiście takie, które zwyczajnie umiliły czas.

Wciągnęła „Ta, która musi umrzeć”, Davida Lagerkrantza. I to razem z butami.

Bo taki musi być dobry kryminał. Który nie daje nawet przebłysku oczywistego zakończenie, w stylu, „to na pewno zabił lokaj”.

Absolutnie nieoczywiste miejsce zbrodni, Zagadkowa ofiara, jedna z kilku.

Motywy, o istnieniu których dowiadujemy się sukcesywnie, powoli i w doskonale trzymanym napięciu.

Pisane z tempem, przy którym moja umiejętność dość szybkiego łączenia liter w słowa i słów w zdania, była absolutnie za wolna.

Serio, wkurzałam się, że nie czytam szybciej.

Jak ktoś potrzebuję lekkiego zakrzywienia czasoprzestrzeni, podczas podróży, czy grypy, to przy tej książce, czas zdecydowanie przyspieszy.

Sympatycznie spędziłam czas przy dwóch pozycjach. Dziewczyna Zwana Jane Doe, autorstwa Victorii Helen Stone. Trochę kryminału, trochę romansu, dużo zagatkowości. Nie wiadomo czy sympatię ustawić po stronie ofiary, czy przestępcy, bo i jedna i druga postać nie jest ani dokładnie czarna, ani zdecydowanie biała.

Lekka lektura na wakacje, ale nie z tych co zmieniają życie. Może i dobrze, bo nie przetrzymałabym w zdrowiu.

Odważna, trochę futurystyczna opowieść, dająca do myślenia. Z motywem społeczno psychologicznym. „Farma”, Joanne Ramos, to kilka opowieści zebranych jedną fabułą. Różnice w sposobie postrzegania świat, przez pryzmat stanu posiadania i miejsca pochodzenia. Czyta się dobrze. I trochę się potem można pozastanawiać, czy strona w którą zmierza podział świata i pogłębiające się nierówności, jest tym co może dawać nadzieję? A może wręcz przeciwnie?

Czy warto przeczytać. Według mnie tak.

I na koniec coś co rozbawiło. A w literaturze, to niełatwe. Bo poczucie humoru, to wyższy poziom kunsztu literackiego. Ale… To, że mnie to co pisze Marta Kisiel bawi i relaksuje, to moje osobiste odczuwanie stworzonego przez nią świata. Trzeba spróbować tak jak nowej potrawy.

Tak więc świat Lichotki, bohaterowie nie z tego świata, lub z tego pomiędzy, Elementy mitologii słowiańskiej, których w szkole nie uczą, a jest bogata i piękna.

I stanowi doskonałe tło do zabawno, dramatyczno, kryminalnej akcji. Humor może nie czarny, ale z przebłyskami czerni ciepłej i połyskliwej,

W wakacje przeczytałam „Nomen Omen” i „Oczy Uroczne”, polecam jednak inne pozycje, które spożyłam wcześniej, bo lubię polską literaturę fantasy. W wersji damskie szczególnie.

Było jeszcze kilka innych pozycji, ale o nich może kolejnym razem.

Jak opanuję do perfekcji sztukę pisania o czytaniu.

Taki blogerski paradoks.

 

Komentarze