Czytać każdy może.
Zwłaszcza w podróży, bo listopadowe widoki za oknem jakoś specjalnie nie poruszają, droga monotonna, pasażer obok pochrapuje. I jak już zaliczysz pierwszą drzemkę, to książka w dłoń, okulary na nos i wchodzimy w Martwy Sezon.
Nie do końca on taki martwy, oczywiście nie licząc trupa.
Bo przecież nic taki nie ożywi martwego sezonu jak trup.
Bohaterów, a głównie bohaterki książki, poznałeś już wcześniej, w książce o mówiącym wszystko tytule, Trup na plaży. ( Jak jeszcze nie przeczytana, to biegnij do biblioteki.)
Teraz trup znalazł się zupełnie gdzie indziej, ale nie powiem gdzie, bo poszukiwania prowadzone razem z bohaterką będą bardzo ekscytujące.
Jak zwykle Aneta Jadowska nie rozczarowuje. Mimo zmienionej konwencji i umieszczenia postaci w świecie realnym, fabuła jest sympatyczna. Zaskakująca i dowcipna. Wplatają się w nią wątki mądre, trudne i absolutnie prawdziwe problemy. Jest też miłość. Młoda i taka ciut bardziej dojrzała.
I rozwiązanie kryminalnej zagadki, wcale nie nasuwa się w połowie wydarzeń. ( Nie lubię, jak mój bardzo przenikliwy umysł rozwiązuje zagadkę przed czasem.)Bo niby wiadomo kto, niby wiadomo kogo, ale jednak nie do końca. Czyli tak jak należy.
Dla miłośników twórczości Anety Jadowskiej, dla miłośników komedii kryminalnych, dla miłośników dobrej lektury i szybko upływających podróży.
Bo Martwy Sezon nigdy nie jest tak do końca martwy.
Komentarze