A imię jej, Cari Mora

Tak jak z nudną książką czas się dłuży, tak z dobrą nabiera prędkości. Zwłaszcza w podróży.

Skuszona witrynową reklamą nabyłam więc na czterogodzinną podróż książkę Thomasa Harrisa.  „Cari Mora”, napisana po długiej przerwie, kusiła zagadkowym tytułem i po „Milczeniu owiec”, dawała nadzieję na mocne emocje.

I w sumie się nie zawiodłam.

Choć oczekiwałam czegoś bardziej mrocznego, to koncepcja kryminału z mafijnymi podtekstami i psychopatycznym złowrogim antybohaterem, stworzyła koktajl literacki, który czytał się w zawrotnym tempie.

( O mało nie przegapiłam stacji, na której miałam wysiąść.)

Precyzyjnie skrojone postacie, z bogatą historią, ciut poplątane relacje.

Odwieczna walka dobra ze złem, chciwości z akceptacją losu, wojna, pieniądze, zbrodnia.

I oczywiście zwyrodnienie tak pokręcone, że mózg długo jeszcze kreował nie dające zasnąć obrazy, na wspomnienie opisów.

Jeśli ktoś lubi mocne wrażenia, niech czyta.

Wrażliwe osobowości z bujną wyobraźnią, niech dokładnie przemyślą temat.

Cari Mora” nie pobiła w moim odczuciu „Milczenia owiec”, ale czytała się na jednym oddechu.

Szybka i niezbyt rozwlekła.

A dla krótkowidzów, wydrukowana przepięknie dużą czcionką.

Piękna, intrygująca szata graficzna.

Wydawnictwo Agora dało mi do ręki fają pozycję.

Za moment przede mną kolejna długa podróż. Trzeba poszukać lektury, która na równi z „Cari Mora” zakrzywi czasoprzestrzeń.

Komentarze