
Jak zwykle, chodzi o równowagę. Bez równowagi wszystko, cokolwiek by to było, zaczyna się może nie walić, ale z pewnością przewracać.
Nie da się żyć wyłącznie obowiązkami. No może się da się, ale jakie smutne to życie.
Najczęściej obowiązki traktujemy priorytetowy i to jest ok.
Tylko kiedy już się z nich wywiążemy, zegary pokazują północ.
Łapię się za to wszystko co trzeba zrobić, bo inaczej sumienie do spółki z poczuciem winy nie pozwalają zasiąść z książką i herbatką.
Kiedyś myślałam, że trzydziestosześciogodzinna doba i dodatkowa para rąk załatwią sprawę. Po konsultacjach w zaprzyjaźnionym kobiecym gronie, wyszło, że po kilku dekadach, rozochocone możliwościami, znów wpędzimy się w niedoczas.
Chciałabym mieć idealny sposób, złotą receptę na tą równowagę.
Opatentowana i puszczona w świat, uczyniłaby mnie krezusem.
A ten cały świat nagle zapełniłby się zadowolonymi z życia jednostkami.
Pozostaje więc jeszcze jedna opcja.
Polubić to co się da.
Obowiązki służbowe, prace domowe, długie dojazdy, szefa, panią w recepcji i woźnego.
Może to trudne, ale w szerszej perspektywie, uspokajające.
I na koniec, coś z czym od kilku lat się zmagam.
Egoizm. Nie mam go w nadmiarze, a raczej właśnie uczę się dopuszczać do głosu.
Spotkałam się z pojęciem zdrowego egoizmu. To taki podszyty asertywnością sposób na ochronę własnego JA.
Oj nie jest prosto.
Nie ustaję w wysiłkach, by własne zdrowie, własny czas i w skrajnych sytuacjach, własną przyjemność, postawić na pierwszym planie.
By zawalczyć o tą kruchą równowagę pomiędzy tym co muszę a tym czego pragnę.
To ma sens, bo nie znalazłam się w tym życiu za karę, ale by się nim cieszyć.
Ale to moja wizja życia, i na razie czuję się z nią w równowadze.
Komentarze