
Pod koniec każdego roku oddaje się rytualnemu wybieraniu kalendarza. To przedmiot który najczęściej biorę do ręki, musi być więc doskonały. Z ulubionym rozkładem stron, cudnej urody okładką, zakładką i jeszcze z jakimś tajnym schowankiem. To mój osobisty Grimuar.
Każdy poniedziałek zaczynam od kawy i kalendarza. Sprawdzam wcześniejsze wpisy, zobowiązania i takie tam.
Z drugą kawą w ręce planuję wyjście do kina, spotkanie z przyjaciółką, odwiedzenie księgarni. Koniecznie maniciur, i sklep z butami. Codziennie w menu jest spacer lub bieganie z psem. Czasem wykonanie kilku telefonów. Z wątpliwą przyjemnością uwzględniam wizyty w urzędach, przychodniach, pocztę.
Ale nie lubię pustych stron w kalendarzu. Mam wtedy poczucie, że taki pusty dzień to niepowetowana strata. Już nigdy go nie odzyskam, a może kiedyś mi tego jednego dnia zabraknąć.
Kalendarz pełen jest zwyczajnych dni. A ja upieram się by z każdego z nich wycisnąć bodaj kropelkę wyjątkowości. By miał jakąś cechę szczególną, nawet jeśli jest to szczególnie wyjątkowy samotny wieczór, z lampką wyjątkowo dobrego czerwonego wina, spędzony na planowaniu absolutnie wyjątkowej podróży, w bliżej nieokreślonym terminie, za to w absolutnie doskonałe miejsce. Wszystko to razem sprawia, że dzień staje się wyjątkowy.
Kiedy indziej dzień tworzy się w aurze rysunkowo malarskiej. Staję przy sztaludze, zakładam fartuch i pozwalam by się zadziało. Zostawiam ślad w czasie i przestrzeni.
Nie ma czegoś takiego jak zwyczajny dzień, jeśli tylko zdecydujemy, że uczynimy go wyjątkowym. Moje dziś, jest trochę inne niż moje wczoraj. Trochę, bo nie sposób stawiać każdego dnia na głowie. Na dłuższą metę grozi to zaburzeniami błędnika i mdłościami. Ale drobiazgi nadają klimat. Zmieniają ogólny wystrój, samopoczucie.
Dziś nie mam żadnych odgórnych kalendarzowych planów. Będę zupełnie samowolnie przestawiać meble i układać książki. Pozamieniam miejscami obrazy i bibeloty.
Ot tak trochę zmienię swój świat.
Komentarze