Szczęście na godziny

Recepta na szczęście potrzebna od zaraz.

Nie od dziś wiadomo, że za stanem szczęśliwości podąża cała masa następstw.
Uśmiechamy się, a na twarzy pojawiają się urocze zmarszczki mimiczne.
Wszelki ból maleje, ustępuje napięcie i stres.
Ciało rozluźnia się a na poziomie komórkowym zaczynają procesy naprawcze.
Szczęśliwy umysł łatwiej przyswaja nową wiedzę, łącząc w szybkim procesie stare dane z nowymi.
Dzieje się samo dobre.
Wystarczy być szczęśliwym.
Wystarczy zanurzyć się w euforii na jakiś czas, by odczuć dobroczynne skutki szczęścia.
Wiedzą o tym lekarze, psychologowie, psychiatrzy.
Leki poprawiające samopoczucie, nie tylko robią dobrze umysłowi, ale wyciszają ciało, łagodzą płynące z ciała objawy psychosomatyczne.
Niestety bogate są również w cały wachlarz skutków ubocznych.
A jednak sięgamy po nie coraz częściej. Szukamy w nich jeśli nie szczęścia, to chociaż ucieczki od bólu.
Farmakologia rozwija się jak dziki bluszcz, oplatając nas coraz ciaśniej, oscylując pomiędzy sukcesem nauki a porażką człowieczeństwa.

A gdyby tak pójść inną drogą?
( Poniższe dywagacje mają naturę mocno futurystyczną, ale z fantazji i pisarskich wymysłów wzięła się dziś ogromna ilość życiowych udogodnień.)

Chodzi mi po głowie kapsuła szczęścia.
Na ten moment dostępne są co najwyżej groty solne czy gabinety normobaryczne.
W kilku filmach fantastycznych widziałam kapsuły lecznicze, hibernujące, czy leczące ciało.
Taki pacjent/delikwent, umieszczany na czas długi, lub krótki w mazi, roztworze bardziej płynnym, czy też w niskiej temperaturze, poddawany był regeneracji.

Jeśli idąc dalej kapsularnym pomysłem, czy nie uzyskano by podobnych efektów, bombardując organizm szczęściem, relaksacją i euforią, zamiast światłem, dźwiękiem czy prądem.
Jedna mała elektroda ( tak to sobie wyobrażam) stymulowana w jakiś sposób ( no dobra, niech będzie prąd), daje szczęśliwego kopa, wpuszcza do duszy światło i moc do ciała.

Pozytywna motywacja zdziała cuda.
Po wyjściu z kapsuły, naładowany szczęściem egzemplarz, pełen jest pomysłów na ulepszenia siebie i świata. Czuje się zdrowo. Jest chodzącym szczęściem.
A jak wiadomo, szczęście udziela się jak katar.

W tym cudnym świecie przyszłości, każdy kto tylko poczuje się słabiej, chandra, wirus, wredny szef, czy zdradzająca żona, dostaje receptę na godzinę w kapsule szczęścia. Jednorazowo, lub całą serię. Bez iniekcji, tabletek i plastrów, zmienia nastawienie do życia.
Bo ważne jest to co się czuje, a jeśli czuje się szczęście, to cóż więcej potrzeba.

Jak tylko ktoś wymyśli w końcu te kapsuły, to mam masę pomysłów na sieć przychodni.
Takich z dodatkową frajdą w opcji lux.
Na przykład sesja z kotem na kolanach.
Z pucharkiem nietuczących lodów.
Z widokiem na błękitną lagunę.

Ech, dożyć tych czasów.

Na razie jednak, trzeba generować sobie to szczęście samemu. W miarę kreatywności, umiejętności i potrzeb. Bo o ile kapsuły są moją fantazją, to fakt, że dobre samopoczucie służy zdrowiu, jest prawdą.

Każdy ma jakiś swój patent na poprawę samopoczucia.
Samo stwierdzenie „poprawa samopoczucia” jasno wskazuje, że na codzień nie jest ono super rewelacyjne. Co i rusz trzeba je poprawiać.
No, chyba, że jest się mnichem buddyjskim z delikatnie otulającym twarz, permanentnym uśmiechem. Albo dzieckiem. Albo do szaleństwa zakochanym.

W innych przypadkach o efekty kapsuły szczęścia, trzeba zadbać samemu.
W różny sposób.
-zacząć dzień od odśpiewania niczym hymnu, ulubionej, radosnej piosenki.
-zjeść zdrowe śniadanie, koniecznie smaczne.
-kubek kawy, herbaty, czy ziółek, co lubisz. Wypij bez pośpiechu.
-zaplanuj choć jedną rzecz, którą zrobisz tylko dla przyjemności.
( godzinka czytania książki, pisania wierszy, malowania, szydełkowania, pieczenia ciasteczek.)
-rozmowa z kimś miłym.
-trochę czasu spędzonego na powietrzu. Obserwowanie natury, słuchanie ptaków.
-głaskanie kota, psa, chomika.
-uśmiechanie się do ludzi.
-kupienie kwiatka, lub całego bukietu.
-myślenie o sobie dobrze.

Jednym z moich marzeń jest, by świat poszedł tą ścieżką rozwoju, która sprawi, że stan szczęścia będzie tym właściwym, naturalnym.
By zgorzkniałe jednostki, na drodze postępu ewolucyjnego, przeszły do mniejszości. By były wyjątkami.
Taka ze mnie marzycielka.
A na razie podśpiewuję pod prysznicem, piję kawę z czerwonego kubeczka, zakładam szalik z bąbelkami i idę do lasu z psem. I zgarniam z zaśnieżonych sosen drobinki szczęścia zaplątane w śnieżne gwiazdki. To nic, że marznie nos i dłonie.
Bo jest szczęście.
To co w garści na dziś wystarczy, a jutro?
Jutro znajdę sobie nowe.

Komentarze