Czasami ogarnia mnie szaleństwo zwane życiem.
Czymże byłoby życie, bez odrobiny szaleństwa?
Życiem byłoby z pewnością. I wciąż. I niezmiennie.
Tak jak zupą pozostanie blady w smaku rosół.
Krupnik z rozgotowaną kasza. Szary i mdły.
Zacierkowa na mleku. Choć nie wiem, czy tutaj nie pojawiłby się akcent rodem z horroru, ewentualnie thriller gastronimiczno traumatyczny.
Życie bez odrobiny szaleństwa, to jak podróż pociągiem podmiejskim, trasą znaną od dwunastu lat.
( No chyba, że dodać do tej podróży brak biletu. Wtedy robi się gorrąco. Niestety też kosztownie.)
Życie bez odrobiny szaleństwa to coroczne wakacje w tym samym ośrodku Kormoran na mazurach. Znanym od tychże dwunastu lat.
Szaleństwo na cenzurowanym, to spódnica o regulaminowej długości i w stonowanych barwach.
Do tego golf, albo mankiety. I wszystko pod szyję i w kancik. Paznokcie krótkie, pomalowane, na beż, róż albo wcale. Włosy w koczek. Czasem w przypływie fantazji zafarbowane w naturalne pasemka, lub ciepły blond. Ot, typowa bibliotekarka. ( Marząca skrycie o wielkiej szalonej przygodzie, podróży, romansie- niepotrzebne skreślić.)
Życie bez odrobiny szaleństwa to długie i spokojne życie.
Niczym telenowela. Absolutnie nie brazylijska, bo akurat tam to się dzieje. Że hej, się dzieje.
I może dlatego Ci co wiodą poukładane, nie szalone życie, oglądają brazylijski pikantny świat z wypiekami na policzkach.
A nocą marzą.
By zrobić coś innego. Może jeszcze nie szalonego. (Szaleństwo będzie dojrzewało powoli.)
By zacząć inaczej dzień.
Do kawy dodać imbir. A może chili i czekoladę. A może gałkę lodów! Stop. Na lody do kawy jeszcze za wcześniej. To już szaleństwo średniego poziomu. Na najwyższym dodajemy bitą śmietanę i posypujemy tarta czekolada. I spożywamy bez okazji w środku tygodnia.
Na śniadanie zamiast kanapki i jajek, owsianka z owocami. Dużą ilością owoców. I pokruszonych orzechów. Bo już od samego rana można się wykazać.
A potem, jak już odbębnimy to co jest musem absolutnym ( praca, biuro albo wydojenie kozy), wstawienie prania, podlanie paprotki (albo hektara fasoli pod szkłem), bo wiadomo, że są rzeczy, które trzeba i już, możemy popłynąć w szaleństwo.
Ufarbować białe firanki na różowo. Jak inaczej będzie wyglądał wschód słońca?
Jak inaczej będzie wyglądał deszczowy poranek bez słońca?
Skrócić spódnicę. Do nieprzyzwoitej krótkości.
Pozostały materiał doszyć do innej, czyniąc z niej kreację maksi.
Przestawić w pokoju meble.
Przykleić na ścianie fototapetę z obrazem tropikalnej wyspy, brzozowego zagajnika lub panoramą Paryża. Dowolność. Tutaj szaleństwo może poszaleć. ( W sypialni nie sprawdzają się tylko obrazy ruchliwych ulic i eksplodujących wulkanów.)
Do czapki doszyć dodatkowe pompony.
Upiec ciasto marchewkowe i zaprosić przyjaciółki, sąsiadki czy teściową, na kawę i ploty. ( Ale takie o celebrytach i gwiazdach. Rodziny i znajomych nie ruszamy.)
Kiedy zbyt długo tkwimy w znanym, każdy kolejny dzień jest scenariuszem poprzedniego. Trudno wyrwać się z rutyny. Nasze dzisiejsze myśli, będą naszymi jutrzejszymi myślami.
I albo krok za krokiem, szczypta zmiany za szczyptą, będziemy zmieniać dni, potem może tygodnie, albo wciąż będziemy patrzeć rano w kalendarz, by sprawdzić, czy dziś jest już dziś, czy to może wciąż wczoraj.
Czasem do zmiany zmuszają okoliczności. Trudne doświadczenia, w których dotychczasowe ścieżki myśli się nie sprawdzają.
A gdyby jednak nie czekać na zderzenie ze ścianą?
Wymyślić siebie na resztę czasu. ( Zawczasu.)
W innej sukience, fryzurze. Z innymi myślami, uśmiechami, wzruszeniami?
Skoro na półce stoją wszystkie przyprawy świata, to czemu sięgamy tylko po pieprz i sól?
A zmiana na początku wydaje się trudna, straszna, niemożliwa.
Kiedy już w nią wdepniemy, okazuje się być przygodą życia.
I nie powiesz, że żałujesz.
Już prędzej, „ żałuję, że dopiero teraz.”
Czego sobie i Wam życzę.
( Nadmiar kulinarnych metafor i analogii wynika z mojego aktualnego przebywania na diecie. Za co serdecznie sobie dziękuję.)
Komentarze