Z zadziwieniem ogromnym każdego roku, obserwuję nawiedzające cmentarze tłumy. Rewię mody na damach i dżentelmenach, a na nagrobkach chaos, szaleństwo i pokaz statusu materialnego.
Obstawione sztucznymi wiązankami, plastikowymi kwiatami i górą szkła.
Po Świecie Zmarłych, bazy sztucznych wiązanek, na których doczepiano kwiaty, są pieczołowicie zabierane do domu, pakowane w folie i wynoszone do piwnicy. Za rok poprostuje się gałązki, dokupi parę nowych chińskich chryzantem i z pompą, jako dowód pamięci zaniesie ponownie na grób.
Szklane znicze, całymi worami wracają po kilku dniach do domu. W zasadzie to jak najszybciej, bo ktoś sobie przywłaszczy. Za rok musi być przecież na bogato. Dokupi się tylko wkłady.
Bo nieważne jest, czy na co dzień pamiętamy. Czy wspominamy z nostalgią, tęsknotą i żalem tych, co odeszli. Ważne by w ten jeden dzień przelecieć z tobołami przez cmentarz, a potem pozwolić zobaczyć się napotkanym znajomym w nowym futrze.
Cynizm przemawia przeze mnie. Przecież tak właśnie obchodzi się w naszej tradycji Święto Zmarłych. Produkując niewyobrażalne hałdy śmieci. Mieszkam w pobliżu cmentarza i widzę skalę zjawiska. To co nie zabrane do domu, ląduje w niewyobrażalnie wielkich kontenerach. Dobudują kolejne pasma górskie na wysypiskach. Trzeba przecież zrobić miejsce na nowy, chiński plastik.
Jedna z moich będących już po drugie stronie Ciotek, odwiedzała grób męża dosyć regularnie. Kładła na nagrobnej płycie jedną piękną różę. Prawdziwą. Przez wiele lat. Bez zadęcia i pokazywania światu wielkości swojego żalu, mierzonego rozmiarem plastikowego wieńca. Swoją pamięć nosiła w sercu.
Na cmentarz noszę żywe kwiaty. Sama robię kompozycje z wyciętych w ogrodzie gałązek. Zapalam jedną lampkę. Dużą.
Pamiętam też przesąd, że z cmentarza nie przynosi się nic do domu. Co raz tam poszło, nie może wracać. To zła wróżba. Nic więc nie przynoszę z powrotem.
Może trochę ożywionych, dobrych wspomnień.
Komentarze