Śniadanie przy świecach

Dwa kroki w przód, trzy w tył. Tak w rytmie czaczy jesień oswaja mnie ze swoim nadejściem. Tanecznie.

No i dobrze, że powoli i stopniowo. Zdrowa dekompresja nie grozi depresją.

Zanim nadejdą te osławione długie jesienne wieczory, zaczynające się późniejszym popołudniem, umysł i ciało powoli wejdą w inny tryb. Spowolniony grubymi swetrami, szalikami, kapturami.

Zdążę zrobić zapas aromatycznych barwnych świec.  Strzeż się „Ikeo”. Bo bez świec trudno ogrzać jesienną nostalgię. Rozświetlić dom a chmurnym myślom, dodać nieco świetlistości.
Taka świeca to namiastka domowego ogniska.

To przecież wokół ognia zbierali się dawniej wszyscy domownicy. Po wykonaniu wszystkich przypisanych tradycjom prac, w chłodzie i szarości.W poszukiwaniu ciepła i światła.

Teraz rozpraszamy mrok jednym pstrykiem. Wybieramy ciepłe lub zimne tonacje żarówkowej emisji. Ledy, halogeny…
A co z klimatem? Duszą domu buzującą w palenisku.

Nie marzę o powrocie do dawnych czasów. Do spania na sienniku, pod pierzyną, w pięć osób na jednym łóżku. Z beczącymi kozami i kurami gdaczącymi za przepierzeniem.
Tęskno mi za żywym ogniem. Za czerwono-pomarańczowymi jęzorami, hipnotyzująco przyciągającymi wzrok.
Za zapachem dymu z owocowego drewna.  Żywicą przylepiającą się do palców.

Marudno-nostalgiczny mam dziś poranek.

Za oknem iście jesienna szaruga, więc otulam ciało moim słonecznym, żółtym sweterkiem, a na pociechę duszy zapalam świecę. To nic, że śniadanie przy świecach nie brzmi romantycznie.
Nie brzmi, ale jest. I to na maksa,

Bo kto powiedział, że niewolno?
Tylko pamiętać muszę  o zgaszeniu ogników przed wyjściem z domu.
I byle się nie zapatrzeć zbyt długo, nie rozmarzyć zbytnio, bo świat domaga się mojej obecności.
Ten mokry, wietrzny i zimny. Jeszcze w kalendarzu letni, a w aurze i duszy, jesienny.
Ale mój.

Komentarze