Skazani na niedotyk

Od miesięcy pozostajemy w permanentny lęku przed bliskością.
Przed objęciem, uściskiem ręki.
Zachowujemy dystans społeczny, będący remedium na Krakena zwanego Covidem.
Kształtujemy nowe zachowania, nowe nawyki.
Nie mam nic przeciwko częstemu myciu rąk. Hura, niech ten nawyk zostanie utrwalony na wieczność.
Mam gniew budzący się na myśl o izolacji.
Jako istoty społeczne mamy bliskość wpisaną w naturę.
Potrzebujemy wzajemnego ciepła i dotyku, by doświadczyć siebie.

W latach sześćdziesiątych Harry Harlow przeprowadził niezwykły eksperyment na Rezusach.
Małe małpki oddzielił od matek prawdziwych i zamknął pomieszczeniu z dwoma konstrukcjami, mającymi być matkami zastępczymi. Jedna była drucianą konstrukcją wyposażoną w butelkę z mlekiem, druga pokryta miękką tkaniną. Obie były ogrzewane.
Otóż małpiątka po najedzeniu się u drucianej matki, wracały do tej puszystej i z nią spędzały większość czasu.
Badacz wysnuł wniosek, że ciepło i bliskość jest równie potrzebna jak pożywienie, a może nawet ważniejsza. Osobiście nie mam co do tego wątpliwości. Nie bez powodu dobrze sprzedają się puchate, milusie kocyki.

To jest ta znana część eksperymentu. Harlow w swoim projekcie posunął się dalej.
„Matka” do której przytulało się małpie dziecko miała funkcję brutalnego zrzucania dziecka, pojawiających się znienacka raniących kolców, lub gwałtownych, nieprzyjemnych podmuchów powietrza. Kiedy odrzucony maluch zbierał się w sobie po doznanym szoku, wracał do „matki”.

Jakie wysnuł wnioski?

Potrafimy wybaczyć krzywdę w imię bliskości i ciepła.
Dach nad głową i pożywienie, to zbyt mało dla istot społecznych.
Potrzebują one bezpośredniego kontaktu. Nawet ta krzywdząca „matka”, pozostaje matką, do której pomimo krzywd się wraca.
Jednym z podsumowań badań Harlowa, było zdanie, „że najpierw powinniśmy nauczyć się kochać, zanim nauczymy się żyć.” A jak nauczyć się tego w samotności i chłodzie izolacji.

Wracając do dzisiejszej konieczności życia na odległość.
Zaburzona zostaje potrzeba  kontaktu. Funkcjonujemy niczym na narkotycznym głodzie, bez przyjacielskiego uścisku dłoni, czy serdecznego przytulenia.
Może dajemy radę, bo tak trzeba i chodzi o życie, ale nie łudźmy się, że nic to w nas nie zmieni.
Czas pokaże z jakimi ranami na sercu, duszy i psychice, wyjdziemy z epidemii.
Całkowita utrata węchu, będzie zaledwie pikusiem, w porównaniu z zanikiem umiejętności społecznych.
Najtrudniej jest dzieciom i tutaj straty mogą być niewyobrażalne.
Pamiętam swój szkolny czas. Szkoła była super, bo były koleżanki i koledzy. Dzielenie się na przerwach kanapkami i ploteczkami. Te przerwy to były najfajniejsze chwile. Potem wspólne powroty do domu, wystawanie pod domem, by choć jeszcze chwilę porozmawiać.
Spotkania po szkole, wyjścia do kina, czy na podwórko.
A nauka i wiedza stanowiły wartość dodaną. Przy okazji.

Dziś młody człowiek siedzi w piżamie przed monitorem. W słuchawkach. Po lekcjach siedzi w piżamie przed monitorem, żeby wirtualnie pograć w gry z kolegami. Bez ruchu, bez motywacji, bez energii.

Każdy ma swój pogląd na sposoby walki z chorobą. Narodowe szpitale, narodowe programy szczepień, narodowa propaganda w telewizji.

Tylko gdzieś po drodze, to narodowe przestało być społeczne.
Przestało być ludzkie.

 

Komentarze