Skazane na Harleya

W życiu kobiety jest taka chwila, kiedy musi zdecydować ile ma lat i się tego trzymać.

Wymaganie takiej niezwykłej konsekwencji od zmiennej z natury kobiety, skazane jest na porażkę.

Kiedy miałam pięć lat, koniecznie chciałam mieć siedem, bo bardzo chciałam iść do szkoły. ( Z gruntu bezsensowny pomysł. W domu były kredki, lalki i kakao, a w szkole twarde ławki i obowiązkowy kubek mleka z kożuchem…. ble…)

Kiedy miałam siedem, to chciałam mieć trzynaście, by stać się pełnoprawną nastolatką. ( To wiązało się z koszmarem pierwszego biustonosz i miesiączek. Nikt mnie na to nie przygotował.)

Potem poleciało jak z górki. Byle do osiemnastki, pierwszy dowód czynił ze mnie obywatelkę, mogącą samodzielnie kupić wino. Nie to, żebym zaraz leciała i kupowała. Sama świadomość była powodem do dumy.

Potem magiczne dwadzieścia jeden.

I ten pochłonięty przez czasożercę z kosmosu okres, między 21 a 30.

Wtedy zmienił się cały świat.
Dostrzegłam pierwszą zmarszczkę. I opanował mnie niepokój. Niejasny, aczkolwiek związany z upływającym czasem.

Musiałam coś zrobić. Osiągnąć, doświadczyć, zobaczyć. Wejść w posiadanie.

I gdzieś tak do czterdziestki piątki kręciłam się w tych wirach.
Aż do czasu magicznej trzydziestki dziewiątki.

Bo kiedy w kodzie na pierwszą pozycję wskakuje czwórka, to nic nie będzie już takie samo.
( Po prawdzie to nic nigdy nie będzie takie samo, bo życie to jedna wielka zmiana)

Ale dla mnie ta czwórka okazała się magiczna, choć wcześniej nic na to nie wskazywało. (No owszem wskazywało zmianę w klasyfikacji z gorącej trzydziestki w ryczącą czterdziestkę.

Do dziś nie wiem, czy ten ryk to inaczej płacz i lament, czy krzyk protestu.)

Odkryłam w sobie apetyt na życie, który zaczął ssać i domagać się zaspokojenie. Dostrzegłam, że to życie jest piękne mimo trudów i bolesności codziennej egzystencji.  I usłyszałam pod czaszką głos „ jeszcze zdążysz„.

I poczułam! Poczułam ryk silnika Harleya. Wibracje, która zatrzęsła moim życiem. Zaryczało, niczym zwiastun wielkiej przygody. Wsiadam na siodełko i  gnam do dziś. Z wiatrem we włosach i poczuciem, że nic mnie nie zatrzyma.

Ryczy sobie ten silnik i skutecznie zagłusza zgiełk cudzych opinii i przekonań, nie słyszę, że coś wypada a coś nie. Nie słyszę, że przecież w moim wieku…

Bo siedzę na tym mentalnym lśniącym i ryczącym harleyu, i ruszam w czas, który mi pozostał. Ja kieruję, ja decyduję. Obserwuję tylko, czy nie przekraczam magicznej linii dzielącej asertywność od egoizmu. Bo przygoda owszem, ale nie po trupach.

Czasem wyciągam mapę, by skierować się tam gdzie zawsze chciałam się znaleźć. Choć na chwilę, ( tak jak było z projektem rockowego zespołu i występem na prawdziwej scenie). Odwiedzam miejsca, zaskakujące historią i urodą. ( Czarnobyl, Transylwania i najpiękniejsze krajobrazy Norwegii, Islandii i Szkocji)

A czasem daję ponieść się impulsom.

Kocham teatr nową dojrzałą miłością, daję prym muzyce i koncertom na które rwie się dusza. Czytam, oglądam, biegam.

Czuję, że według instrukcji Marii Czubaszek, mam te czterdzieści ( z hakiem) i zostanie tak już na długo. Może do końca?

Ty też pomyśl, czy ten ryk, który słyszysz patrząc w kalendarz, dmuchając kolejne świeczki na torcie, czy kołysząc w ramionach wnuka, to szloch i płacz za utraconym, czy silnik harleya,(lub innego pojazdu ) czekającego z pełnym bakiem, by powieźć Cię ku najpiękniejszej przygodzie życia.

Jesieni życia.

Komentarze