Ośmiornica na wrotkach.
Czasami tak się właśnie czuje.
I nie chodzi tylko o dysonans serce-rozum. Chodzi o chęć ogarnięcia ilości spraw zdecydowanie większej, niż ilość posiadanych kończyn, oczu i uszu.
Jeszcze ciekawiej robi się, gdy ośmiornica usiłuje wykonać bieg z przeszkodami po polu minowym.
O matko, Polko, wieloręczna.
Kiedyś kombinowałam, że gdybym miała cztery ręce, a doba wydłużyła się o jakieś dwanaście godzin, to z błyskiem w oku, dokonałabym niemożliwego, robiąc to, co hipotetycznie, teoretycznie i praktycznie, jest do zrobienia.
Obawiam się jednak, że wraz ze zwiększeniem się liczby kończyn i wydłużeniem roboczo doby, magicznym sposobem zwiększeniu uległaby ilość spraw do ogarnięcia.
Ewolucja wiedziała którędy droga, poprzestając chwilowo, na jednej parze rąk.
( Obdarzając niekiedy wybrane jednostki, podwójnym zestawem lewych.)
Lista spraw do zrobienia to niekończąca, samoodnawiająca się magiczna linia, pełna cyferek, znaczników i punkcików.
Sprawa jednak nie jest beznadziejna.
Bo są listy. Listy spraw. Wypunktowane w pionie i oznaczone cyferkami.
Na tych listach da się zapisać wszystko.
Począwszy od porannego prysznica, wyboru bielizny i pasującej do niej pary skarpet.
Począwszy od zdrowego ( lub co najmniej nie takiego, będącego koszmarnym snem dietetyka) śniadania.
Począwszy od naparstka, filiżanki, kubka czy wiaderka kawy, na dzień dobry.
Poprzez sprawy odłożone wczoraj, przedwczoraj, czy trzy tygodnie temu, na jutro.
Choć w sumie to na dziś, bo przecież dziś jest tym jutrem, o którym myślałaś wczoraj.
Poprzez sprawy bieżące, odhaczające się samoistnie, rutynowo, nawykowo, niezauważalnie.
Poprzez sprawy wyskakujące nieoczekiwanie, niczym zamaskowany wyłącznie na obliczu, ekshibicjonista, które można rozwiązać solidnym kopem w miejsce intymne, niedyskretnie objawiane światu.
Po sprawy przemyślane rozważnie.
Po sprawy, dzięki którym rozwijasz się i wrastasz, lub co najmniej nie pozostajesz w tyle za światem.
Po sprawy, utrzymujące cię na wybranej linii.
Po sprawy, będące kiedyś mglistym marzeniem, a dziś osiągające status planu. Zadania do wykonania.
Magia planerów uwiodła mnie dawno temu.
Mała kartka na dziś, arkusz na tydzień. Cztery arkusze na miesiąc. I ten najbardziej istotny, choć dość ogólny obraz całości.
Kolorowe podkreślenia, otoczone kółeczkiem cyferki. Ciekawie, zabawnie i mega skutecznie.
Właściwie, to masz w głowie jakiś ogólny obraz przyszłości.
Mniej więcej wiesz gdzie chcesz się znaleźć.
W zarysie czujesz, ile powinno ci to zająć czasu.
Mgliście, mętnie, pokrętnie los miota tobą w czasoprzestrzeni.
Czasem wyrzuci na przypadkowy, średnio przyjazny brzeg, czasem na skały. W najbardziej fartownym scenariuszu, na dziką plażę porośniętą koksami.
Życie bez planu, bez wizji przyszłości, bez pomysłu na fajne, ciut lepsze niż dzisiaj, jutro.
Da się tak żyć. Słysząc szelest mijających dni.Mijających bezpowrotnie, beznadziejnie, nie do odzyskania.
Da się, tylko po co, skoro można ogarnąć zjawisko ciut ekonomiczniej i bardziej ergonomicznie.
Może więc jakiś plan lub choćby planik. Zarys przyszłości. Taki zorientowany na cel.
Kartka papieru, zwykła lub dekoracyjna, a na niej kilka punktów do systematycznego odhaczania.
I co?
I w drogę?
( Dla ułatwienia, na blogu, piękne planery do pobrania. I zapełniania oczywiście.)
Komentarze