Nie przypinam się do nikogo

Nie wiem skąd przywędrował ten zwyczaj. Jest może ktoś kto wie? Niech się podzieli wiedzą.

Skąd w dwudziestym pierwszym wieku wiara w magię? Bo tylko tak mogę nazwać zaklinanie miłości. Kiedyś uważałam to za piękne. Para trzymając się za ręce, drugim wolnym zestawem usiłuje doczepić swoją wygrawerowaną ( wydrapana) kłódkę. Potem z rozmachem wyrzuca klucz do rzeki. Na pohybel ekologi i ku zmartwieniu okolicznych rybek.

Zamykanie na kłódkę obietnicy i wyrzucanie klucza. Czy to zagwarantuje wieczność uczuć? Tych pierwszych płomiennych i gorących. Pełnych nadziei i wiary. Kłódka zwiąże kochanków niczym kredyt we frankach? Na nie zawsze metaforyczną wieczność?

Być może to symbol kajdan zakładanych sobie nawzajem przez zakochanych? Przypieczętowanie posiadania partnera na własność?

Ładnie wygląda i trąci romantyzmem, a przecież tak go niewiele w codziennym życiu. Miłość to ostatnia jego enklawa.

Czepiam się niewinnego zwyczaju. To fakt, troszkę się czepiam. Bo też troszkę jestem przesądna. Drabiny, czarne koty…..

Ale swoje marzenia puszczam wolno. Nie zamykam, nie przypinam. Gdybym mogła, dałabym im skrzydła, wiosła, rower z napędem lub rączego rumaka. Niech pędzą w świat ku spełnieniu.

I nie przypięłabym się na wieczność do drugiego człowieka. Bo miłość potrzebuje wolności, dobrowolności i spontaniczności. Czasami potrzebuje rozstania. Zrobienia miejsca na nowe.

Nowego człowieka, nową miłości, w tym tą do siebie samego.

Nie będę zapinać się z nikim na kłódkę, ale to mój wybór.
Kłódka ciąży, kiedy chce się rozwijać skrzydła, lecąc obok siebie, w stronę tego samego słońca.

Ale co ja tam wiem….

Komentarze