Mózg za kratkami, żądamy uwolnienia

Nieużywany narząd zamiera. Powoli, konsekwentnie.

Kiedyś być może byliśmy posiadaczami ogonów, ułatwiających poruszanie się w przestrzeni nadrzewnej. Może mieliśmy też skrzela i śmieszne tegesy w uszach do echolokacji.

Ewolucja skutecznie nas przekonała, że nie są potrzebne. A więc, zniknęły. Tak jak błony pławne u stóp. Hipotetycznie.

Coś zniknęło, coś musi się pojawić, bo rzekomo wszechświat nie toleruje pustki.

Zatem kolejnym etapem rozwoju w anatomii człowieka, będą płaskie poślady, efekt siedzącego trybu życia. Łabędzio wygięta szyja, skutek uzależnienia od smartfonów i mediów społecznościowych. Zanik umiejętności słuchowego odnajdowania się w okolicznościach natury. Bo prawdziwym dźwiękiem będą tylko decybele przepływające przez słuchawki.

W sumie ten bilans może nie być taki bardzo ujemny.

Coś stracimy, coś zyskamy.

Najtrudniejszą do przebolenia stratą może okazać się tendencja zanikowa mózgu.

Niestety, ten właśnie narząd, wymaga nieustannych zabiegów. I nie wystarczy bierne wchłanianie medialnej papki. Nawykowe powtarzanie czynności, które w znoju i trudzie opanowaliśmy w dzieciństwie i młodości.

To opanowywanie, pamięciówki, klasówki, czy inne całki, sprawiły, że nasze ukochane siedlisko doznań, rozwinęło się i rozbłysło pełnią możliwości, gdzieś tak w okolicy trzydziestego piątego roku życia.
A potem już tylko w dół. ( To ten czarny scenariusz.)

No chyba, że jesteś tą osobą, która uczy się kolejnego języka, ćwiczy nowe choreografie układów tanecznych, podróżuje poznając nowe miejsca, tradycje i kultury.

Może jesteś też osobą zajmującą się twórczością, piszesz, malujesz, albo wymyślasz nowe kulinarne receptury.

Czy jesteś obecny na wykładach uniwersytetu drugiego, trzeciego i czwartego wieku.

Rozwiązujesz łamigłówki, czy jakieś tam sudoku.

Prowadzisz bogate życie towarzyskie w szerokim i urozmaiconym kręgu znajomych.

Gadasz z psem, kotem lub choćby pozdrawiasz na dzień dobry paprotkę.

Czy też nie gardzisz żadną inną rozrywką, wiążącą się z wysiłkiem intelektualnym. ( Fizycznym też, ale teraz skupiamy się na mózgu)

Ten piękny umysł w metaforze, ( w realu raczej bleee, już wątroba posiada więcej uroku zewnętrznego), potrzebuje naszej nieustannej atencji. Inaczej poczuje się niepotrzebny.

A stąd prosta droga do zaników. Nie mówię o tych naturalnych procesach, które i tak mają miejsce. Raczej o tym, że kiedy przestajemy się uczyć, dostarczać nowy materiał poglądowy, motywujący do tworzenia nowych połączeń nerwowych i utrwalania funkcjonalności, tych istniejących.

I zaczyna się narzekanie, że gdzie klucze, a do cioci Jadzi na imieniny to w sobotę, czy niedzielę, a do herbaty to jedna czy dwie łyżeczki cukru. I czy drzwi zamknięte, woda zakręcona i żelazko wyłączone.

I że wszystkiemu winna starość.

Niestety winnego nie posadzimy za kratki.

No to co zrobić!

Trenować skubańca na wszystkie możliwe i niemożliwe sposoby.

Dawać mu zadania, zmuszać do nauki słówek, może nie koniecznie po mandaryńsku, ale choćby po angielsku.
Niech czyta, pół godziny dziennie. Coś nowego, nietypowego. Plotkarskie brukowce odradzam, bo mogą pogłębiać problemy. ( Zmniejszać zasób słownictwa i kierować zainteresowanie w stronę mody, botoksu i diety cud malinowej.)

Niech obdzwania znajomych na towarzyskie pogaduchy albo sprawdzi w necie kim była Margherita Hack lub Maud Stevens Wagner

Niech nauczy się na pamięć słów najnowszego przeboju ulubionego zespołu. I śpiewa do wtóru lu solo.

Pomysłów na aktywność intelektualną jest bez liku.

Trzeba tylko chcieć.

I chcieć zachować jasny, błyskotliwy umysł w sprawności końca świata.

Choćby tylko tego naszego.

Komentarze