Mózg w ładowarce

Gdyby tak można było się podłączać na noc do ładowarki. Wtyczka, gniazdko, a rano sto procent baterii do wykorzystania. Mózg tylko śmiga, bezbłędnie wylicza trajektorie lotu ogryzka lecącego do kosza, płynnie wykonuje zadania służbowe, domowe, rodzicielskie. Mnoży, całkuje, wzbija się na wyżyny potencjału. Ciało naładowane przez noc energią pięknie nadąża. Jogging, fitness, joga, piąte piętro bez windy piechotką. A potem…

Poziom w bateryjce powoli opada. Robi się trudniej. Gdzieś tak koło siedemnastej trzydzieści torebka robi się dziwnie ciężka. Procesy kalkulacyjno-nawigacyjne spowalniają. O osiemnastej nie pamiętamy, który guzik w windzie nacisnąć, by dowiozła do drzwi mieszkania. Wszystko zwalnia, oprócz zegara oczywiście. Na oparach energii finalizujemy obowiązki, by z ulgą wetknąć wtyczkę do gniazdka. Dzień się skończył.
A może by tak ładować sam mózg. Wgrywać mu przez noc najnowsze uaktualnienia, pożądane aplikacje i takie tam różne. Odcinać się na siedem i pół godziny od realaności.
Rano jesteśmy nówki sztuki. Wkładamy w uszy słuchawki, dostrajamy się na odbiór komend i istotnych instrukcji życiowych. A w słuchawkach …..prawa noga, lewa noga… wdech… wydech…
Wyjęcie słuchawek grozi zapaścią, poplątaniem nóg i awarią systemu.
Technologia rządzi.

A gdyby tak ktoś z rozpędu zostawił rankiem mózg w ładowarce?
Nic nowego. Wpadamy na ludzi nie mówiąc przepraszam, obijamy się o przedmioty, burczymy rezerwowymi śmieciowymi półsłówkami. Dziwne grymasy na twarzy, mające symbolizować uśmiech, bądź jakiś inny dziwny stan emocjonalny. Brak pełnej mocy każe zasypiać w tramwaju, za biurkiem nad niedopitą kawą.

Dane dnia nie ulegają zapisaniu. Dzień w plecy.
Czasem mam wrażenie, że takie przypadki miewają już miejsce….

Może więc lepiej polegać na fizjologii?

Spać, jeść, uczyć się, rozmawiać, kochać.

Odłożyć na bok technologię, ładowarkę wynieść z sypialni.

Poczłowieczyć póki jeszcze mamy głowę na karku, nie mającej opcji dodatkowego ładowania.

Komentarze