Od dłuższego czasu ogarniam pakiet spraw ważnych i najważniejszych życiowo.
W siedmiu przypadkach na dziesięć, nic nie przebiega tak jak sobie założyłam, jak wymyśliłam i oczekiwałam.
Generuje to ciąg zmartwień, które mają ochotę rozgościć się w sposobie myślenia.
Przewidywanie zdarzeń pechowych i niezałatwialnych, grozi powstaniem nałogu, a panicznie boję się popadnięcia w nałóg.
Na szczęście są na to sposoby.
Sama ich nie wymyśliłam, bo nie tylko ja jestem królową zmartwień. Jestem zaledwie, odległą kandydatką do tronu.
Co zatem robię?
Po pierwsze- muszę się czymś zając.
Zajęte ręce przekierowują głowę na inne tory. Zwłaszcza, jeśli czynność wymaga skupienia, myślenia i koordynacji.
Po drugie- staram się odkryć, czy to o co się martwię, jest istotne, czy to tylko drobiazg. Mała mysz, którą przegoni byle wyleniały, emerytowany kocur. Albo miotła.
Okazuje się całkiem często, że wkręcam się w drobnostki.
Po trzecie- wkraczam w rejony logiczno matematyczne, tzn wyliczam sobie, jakie może być prawdopodobieństwo, że wydarzy się to najgorsze. Po głębszej analizie, zazwyczaj jet pół na pół, lub jeszcze mniej. Szansa na sukces jest więc gigantyczna.
Po czwarte- co ma być to będzie. Musze pogodzić się z nieuniknionym. Założyć, że się sypnie i z góry przeboleć porażkę. Łatwiej wtedy zacząć od nowa z innym pomysłem.
Po piąte- martwienie się jest stratą czasu i energii. Skoro muszę się pomartwić, a niestety tak mam, to wyznaczam sobie czas. By nie zamartwiać się godzinami w bezczynności. To szkodzi zdrowiu, samopoczuciu i wyglądowi. A jako kobiecie, na wyglądzie mi zależy.
Po szóste i moje ulubione- co się stało, to się nie odstanie. Jak mleko wykipiało, to nie ma sensu gotować go ponownie.
Czas pogodzić się ze stratą.
Nieczęsto korzystam ze wszystkich sposobów na raz.
Zazwyczaj wystarczą dwa lub trzy.
Najlepiej sprawdza mi się działanie. Zwłaszcza w temacie sprawy. Robię coś co aktualnie mogę. Tworzę podwaliny, nową koncepcję, załatwiam sprawy w innym urzędzie, od innej strony.
No i oczywiście przedwczesne pogodzenie się z porażką. Taką, która zazwyczaj stanowi jeden z przewróconych płotków na trasie biegu. Biegnę dalej.
Martwienie się to nawyk, którego można się nauczyć i oduczyć.
Jeśli się bardzo chce.
To postawa życiowa pesymistów i czarnowidzów.
To bezproduktywne marnowanie energii życiowej, którą lepiej przeznaczyć na szukanie rozwiązań.
I tyle.
Tylko tyle i aż tyle.
Życie jest piękne, kiedy mniej w nim zmartwień.
Nie daj się martwocie i miłego dnia.
Komentarze