Jak być pogodną osobą, niezależnie od pogody. Nie da się.
Pogodna osobowość w nazwie, dotyczy tych z optymizmem wylewającym się uszami, uśmiechem jako naturalnym wyrazem twarzy i miłością do świata. To oni są nośnikiem wewnętrznego światła. Noszą go jak podręczną torebkę, tudzież odzież wierzchnią. Dzielą się nim, rozdają gratis kiedy tylko mogą.
Tacy to, patologiczni optymiści. Wysłannicy słońc, słoneczników i mew śmieszek.
Lubię ich. Podziwiam. Zazdroszczę. I chciałabym móc funkcjonować z radością życia, niezależnie od zewnętrznych warunków klimatycznych.
Jest też druga grupa. Pogodnych inaczej.
To chodzące chmury gradowe. Pełne chłodu, gotowe sypnąć lodem zupełnie nieoczekiwanie, bez powodu, w środku dnia, w środku rozmowy.
To zwiastuni burz, z niebem barwy ołowiu odbijającym się w oczach.
Ze łzawą nostalgią, niczym przeciwdeszczowym płaszczem, przechadzający się pośród żywych. Wieszczący zimy stulecia, susze dekady, oberwania chmur, błotne lawiny, niże demograficzne, epidemie…. Pakiet klęsk zgoła nieograniczony.
Ot, pogodna osobowość.
Pogody są różne. Osoby są różne.
Zazwyczaj jestem mieszanką, z przewaga opcji słonecznej. Skłonnością do naszywania kolorowych łat, zamiast szukania dziury w całym. Wybieram różowe i zielone scenariusze zamiast czarnych. Czekam na wiatr, co rozgoni chmury. Nie czekam na oberwanie chmury, gradobicie i powódź.
Zasilam swój nastrój pogodą kiedy tylko mogę. Kiedy nie mogę? No cóż… Wtedy kroi się mały dramat.
We wnętrznościach kłębią się chmury, szukając ujścia by wypuścić na zewnątrz jakiś piorun kulisty. Woda zbiera się w gruczołach łzowych i domaga ujścia. Do ocznej fontanny może doprowadzić urwany guzik, śmierć bohatera w czytanej aktualnie książce, niedopinające się spodnie. Słowem wszystko.
Wierzę w to, że jesteśmy nierozerwalnie związani z naturą.
Tysiącem cieniutkich nitek łączymy się z ekosystemem, klimatem, innymi ludźmi. Ze zwierzętami, ptakami, motylami, pszczołami.
Dlatego gorzej czujemy się w niżu atmosferycznym, a tryskamy energią w wyżowych aurach.
Śmieje nam się wszystko w środku, kiedy rankiem zagląda w okno słońce, a deszcz powoduje gwałtowną chęć cofnięcia w głębiny posłania.
Długotrwały brak słonecznej energii nie pozostaje bez wpływu na samopoczucie.
Świadomość tego pozwala mi przetrwać.
Nie popaść w mordercze skłonności.
W kompulsywne pochłanianie sernika. (Ewentualnie makowca.)
Obarczania winą wszechświata, przodków, edukację i smog.
Wieje, pada, zimno.
No cóż. Kiedyś w końcu zaświeci słońce.
A na razie, w trybie awaryjnym, funkcjonuję na pozór normalnie.
Na pozór….
Komentarze