Manifest (anty) feministyczny uratuje lodowce

Chyba nie jestem feministką.

Owszem uważam, że równouprawnienie jest ważnym osiągnięciem historycznym.

Ale kiedy przychodzi mi w deszczu, o zmierzchu, samej zmieniać koło w aucie, to chętnie zamieniłabym tę emancypację na różowe falbanki i koronkowe rękawiczki. I miękki fotel przy kominku.

My kobiety, takie silne, niezależne, samodzielne. Z taką mocą, że aż facetom miękną kolana.

I pozwalają się uwodzić, dopieszczać, zabierać na kolację, wakacje i do teatru.

Gdzie pogubiła się ta nasza delikatność, kruchość, zwiewność?

A może nigdy jej nie było.

Zawsze niosłyśmy na plecach ciężar dbania o rodzinę, dziecko w węzełku i wiąchę chrustu.

Czasem z konieczności, potem być może z wyboru.

Bo skoro, jeśli po jednej stronie jest niezależność, prawo głosu i decydowania o sobie a po drugiej bycie własnością ojca, męża, brata. Zakaz otwierania ust, patrzenie w podłogę i haftowanie chusteczek, to gdzie jest ten wybór?

Za niezależność się płaci.

Nadgodzinami, noszeniem toreb z aprowizacją dla całej rodziny, nieprzespanymi nocami przy chorym dziecku, bo przecież nikt tak jak my nie dopilnuje, nie zadba, nie zatroszczy się.

Żądza perfekcji dyszy nieustannie w kark.

Bo trzeba do fryzjera i na paznokcie.

Zawieźć pociechy na dodatkowe zajęcia.

Przygotować zdrowy posiłek.

Oglądamy te perfekcyjne w telewizji, a potem wyłazimy ze skóry, by też być fit, wege, style, perfect.

Kiedyś księżniczki, hrabianki i inne szlachcianki mogły tylko leżeć i pachnieć. Jeść biszkopty i omdlewać malowniczo w pobliżu silnych, męskich ramion.

Ale było ich i tak niewiele. Wybranki losu.

Cała reszta doiła krowy, słaniała się ze zmęczenia w fabrykach, umierała przy porodach.

Może więc to równouprawnianie zrobiło jakąś dobrą robotę.

Zaczęłyśmy się kształcić, rozwijać, dbać o komfort fizyczny i psychiczny. Podróżować i decydować o wyborze stroju, fryzury, partnera.

Nade wszystko zaś wciąż możemy wybierać.

Czy być eteryczną muzą u boku biznesmena, matką na pełen etat, z pasji i zamiłowania.

Korporacyjną barakudą, siejącą postrach w szeregach podwładnych.

Mężatką, singielką, artystką, aktorką, rockmanką, neurologiem, profesorem, sędzią.

Możemy uprawiać prawie każdy sport, jaki nam się zamarzy.

Tworzyć muzykę, kręcić filmy, budować domy.

I nawet jak nikt się nie zaoferuje z pomocą, przy tym kole, to dam sobie radę.

Muszę. Taka jest cena.

A potem będę dumna, że ta samodzielność jednak nie wychodzi mi bokiem.

W naturze potrzebna jest równowaga, inaczej dochodzi do anomalii i kataklizmów.

Jeśli kobieta staje się coraz silniejsza, to na drugiej szali staje coraz słabszy mężczyzna.

Może czasem warto sobie więc tę siłę odpuścić?

Pozwolić sobie na bezradność?

Oddać pole mężczyźnie?

Nie zawsze i nie wszędzie, ale choć od czasu do czasu.

Dzięki temu lodowce przestaną się topić i zasklepi się dziura ozonowa?

Dla takich efektów można stać się kwintesencją kobiecości.

Koronki można sobie darować. Wystarczy powłóczyste spojrzenie.

Komentarze