Koronoszaleństwo i parada absurdów

Normalnie strach się bać.

Zasypiając wieczorem myślę, w jakiej rzeczywistości obudzę się o poranku. Czy pogrążeni w oparach absurdu, mistrzowie łamania konstytucji i tworzenia pokrętnych zasad dzielących społeczeństwo, znów sprokurują pod osłoną nocy parawany, za którymi schowają swoje niecne intencje i ciemne sprawki.
Władza jest jednym najsilniej uzależniających nałogów.
Kto potrafi patrzeć, ten dostrzeże objawy obłędu i narkotycznego głodu.
Uzależniony, gotów jest sprzedać własną rodzinę, za kolejną dawkę „mocy”.
Żal mi tych co nie widzą.
Tych, co skazani niekonstytucyjnym przymusem, zostali skazani na areszt domowy.
Na patrzenie w ścianę, ciszę, lub siódmy raz powtarzany serial.
Nuda powoduje otępienie umysłowe. Znużony umysł, w półhipnotycznym stanie, staje się podatny na sugestie.
A te płyną powolnym, acz nieprzerwany strumieniem z ekranów.
Jedyna „prawomocna” tv dokonuje na zmęczonych mózgach powolnej lobotomii.
I może o to chodzi?
By jedni w objawie szaleństwa wyskoczyli przez okno, a inni otworzyli umysły na działanie szalonych, wirtualnych chirurgów?
Nie martwię się o siebie. Życie przeczołgało mnie przez zestaw błota, ciernistych krzewów, i wampirów nietoperzy.
Ja dam radę. Bo zawsze dawałam, więc mam opanowany zestaw survivalowych technik. Dam radę, nawet gdybym miała na obiad upolować wiewiórkę. Na głowie mam skorupę, skutecznie odbijającą niczym lustro, medialne podszepty. Wokół siebie serdecznych, ciepłych i mądrych ludzi.
Martwię się o tych samotnych, zagubionych w gąszczu dziwnych, sprzecznych ze sobą komunikatów. Nakręcanych codzienna porcją lęku, podkręcaną przez głośniki jeżdżących po mieście „pogromców duchów”. ( U nas tak wyglądają te siejące strach ekipy.)
Martwię się o tych młodych, zamkniętych w niewoli czterech ścian, o samozatrudnionych na granicy bankructwa, którym zakazano pracy, ale daniny będę musieli płacić.
Martwię się o tych, w których narasta gniew, na podział i niesprawiedliwość. Tych co są gorszego sortu.
I coraz trudniej dokopać mi się do osobistych, zdawałoby się niewyczerpanych pokładów optymizmu. One są, tylko chciałabym nieść je jak sztandar na chorągwi. Tylko czy wypada?
Przekonywać, że będzie dobrze?
Wierzę w to. Mimo, że coraz trudniej budzić w sobie tą emocję.
Ale wierzę jak jasna cholera, bo jesteśmy pięknym, mądrym i silnym narodem, który potrafił podnieść się z każdego upadku.
Tylko jakże smutno i jak boli upadanie.

Komentarze