
Kapelusze czynią magię. Nie taką z cylindrem i królikiem. Kapelusze zmieniają kobietę.
Zastanawiałam się dlaczego.
Dziwne, niewygodne. Piękne, szalone, zaskakujące. Z piórkiem, kokardką, woalką. Czasem wyglądające jak patera z owocami, jak pawi ogon, naleśnik, rondelek, czy inny przedmiot, tak na logikę nie łączony z nakrywaniem głowy.
Takie ekskluzywne nakrycie głowy wiele wymaga.
Butów, torebki, płaszczyka. Pasującej apaszki. Szminki.
Najbardziej jednak domaga się postawy. Wyprostowanej, z wyciągniętą łagodnie łabędzią szyją, ściągniętych łopatek, wciągniętego brzucha.
Nie da się być niechlujnym nosząc kapelusz. Bo to taka jakby codzienna korona.
Psychosomatyka potwierdza ogromny związek postawy ciała z samopoczuciem.
Kiedy chodzę z wyprostowaną głową, mam w sobie dumę, odwagę i radość. Nie kulę jej w ramionach z lękiem, wstydem, poczuciem niższości. Nie patrzę też na nikogo z góry. (155cm wzrostu absolutnie do tego nie upoważnia)
Patrzę prosto przed siebie, pilnując by kapelusz pięknie się trzymał. Pilnuję, by pamiętać, że wiele zależy ode mnie. Na wiele zasłużyłam i wiele wypracowałam.
Nie garbię się pod naporem przeszkód i kłopotów. Po królewsku trzymam głowę prosto, jak afrykańskie kobiety, dźwigające na swych subtelnych głowach, gigantyczne dzbany z wodą.
Prosty kij trudno jest złamać. Łatwiej podda się ten lekko wygięty.
Wkładam więc każdego ranka na głowę piękny kapelusz. Kolorowy, z piórkami, motylkami, kokardkami. Wymyślony, bo w prawdziwym mi nie do twarzy. I pilnuję by zgarbioną smętną postawą, nie pokazać światu, że mam gorszy dzień. Bo im gorszy dzień, tym wymyślam piękniejszy kapelusz.
Czasem udekorowany anielskim skrzydłem, czasem diabelskim ogonem. ( To tak na potrzeby okoliczności)
Komentarze