
Czasem po prostu trzeba zrobić sobie dobrze! Prosto, żeby nie powiedzieć prostacko.
Nawyk rozrywek inteligentnych, sztuki wysokich lotów i dysput filozoficznych o sensie życia, przełamać pizzą i piwem. To wszystko w półleżącej pozycji na kanapie, obowiązkowo przed telewizorem.
Wszystko jest dla ludzi, jak mawiał mój dziadek, więc by zaznać pełni człowieczeństwa, zaległam na kanapie. Na jeden wieczór, niezbyt długi.
Żeby nie było, że #uciekłamzkanapy deklarowane na instagramie, to puste deklaracje. Kanapa wygodna, pizza średnich lotów. Piwo? Nie znam się, ale mnie nie uwiodło. Bo tego typu płyny raczej mnie nie uwodzą. Więc nie chodzi o to konkretne, żeby było sprawiedliwie, ale o cały gatunek.
No więc był ten wieczór kanapowy. Z założenia miał mi zrobić dobrze. Zrobił ciężkość na żołądku, zamulenie i jakąś ogólną niemrawość. Sytuację jak zwykle uratowała książka. Dobrze dobrana, nowość, romantyczność i fantastyczność. I tak naprawdę to ona zrobiła mi dobrze. Pozwoliła odpocząć od obowiązków, gonitwy myśli, odhaczania kolejnych punktów w planie dnia i tygodnia.
Pogoń za marzeniami to piękna pogoń. Tylko jeśli dystans długi, to nawet maratończyk potrzebuje złapać oddech.
Moja dewiza brzmi, że jeśli coś nie przybliża mnie do marzeń to mnie od nich oddala ma sens tylko wtedy, gdy nie sprawia, że czuję się jak chart wyścigowy na ostatnim okrążeniu. Ostatnio trochę się tak poczułam. Zachłannie dokładałam wyzwania i aktywności, powoli tracąc radość z tego co robię.
Uwalenie się na jeden wieczór na kanapie, zresetowało trochę takie nerwowe rozedrganie. Pokazało też, że z kanapą za specjalnie się nie lubimy.
Bardziej lubimy się z psem i spacerami. Z krótkimi i długimi treningami. Lubimy się z ludźmi, kinem, koncertem. Od czasu do czasu z płótnem i sztalugą. Z grabiami w ogrodzie, z nową sukienką.
Wracam więc do tych bardziej ulubionych zajęć, bo weekend dyszy w kark i serwuje zestaw propozycji, w których kanapa jest na ostatnim miejscu.
Komentarze