Minimalizm to ostatnio dość popularny trend. Począwszy od wystroju wnętrz, ogrodów, po niezasobną zasobność szafy.
Próbowałam tej mody, bo lubię wypróbowywać nowości.
I nie byłam zaskoczona, że ta akurat idea, zupełnie do mnie nie przystaje.
Jakiś czas temu, po dość gruntownym remoncie, zamarzyła mi się przestrzenna przestrzeń, gładkie ściany, puste przestrzenie. Powietrze, mające sporo miejsca, by niezakłócenie przepływać pomiędzy nielicznymi sprzętami.
Stonowane kolory.
Taki pokój o uporządkowanym stylu, miał wnosić do mego wnętrza spokój. Nie rozpraszać przy pracy, oszczędzać czas przeznaczony na sprzątanie, układanie, wycieranie kurzu.
I wszystko wyglądało pięknie, jak z obrazka.
Tylko ja do tego obrazka jakoś nie pasowałam.
Zaczęłam wiec tę nową przestrzeń oswajać.
Poduszkami.
Obrazkami.
Pamiątkami.
Kwiatkami na parapecie.
Sukienką powieszoną na drzwiach.
Dywanikiem przy łóżku.
Książkami na nocnym stoliku.
I zanim się obejrzałam, poczułam się wreszcie, jak u siebie.
Atmosfera minimalizmu, kojarzy mi się z bezosobowością hotelowego wnętrza. Takiego, w którym każdy czuje się obco.
Nie zostawia swojego znaku.
Pokaż mi swoje wnętrza, a powiem Ci kim jesteś.
W dużej mierze zgadzam się z tymi słowami.
Minimalizm jest wygodny. Uczy, by nie przywiązywać się do przedmiotów, by zaspokajać potrzeby umysłu i duszy, do których nie potrzeba zmaterializowanych artefaktów.
Pokazuje, że do życia wystarczą nam trzy pary butów, jeden płaszcz, dwie koszule itd. Zdjęcia i książki przechowujemy w jednym urządzeniu, lub chmurze. Unikamy kurzołapnych pamiątek.
Prostota życia.
Przy takim systemie, na dobrą sprawę, dałoby się mieszkać w szafie. ( Z łazienką.)
A teraz moje subiektywne obserwacje.
Osoby ( które znam), będące wyznawcami minimalizmu, są też minimalistami w innych aspektach.
Posiadają minimalna ilość znajomych, śladową ilość przyjaciół.
Kultywują okruchy relacji.
Są oszczędni w słowach.
Są minimalistycznie w emocjach.
I mają wokół siebie duuuużo pustej przestrzeni. Tej mieszkalnej i tej społecznej.
Dla introwertycznej osobowości jak znalazł. Dla całej reszty?
Być może tak, a być może nie.
Uroda życia nie jest zależna od stanu posiadania lub nieposiadania.
Nawyk wypełniania przestrzeni jest naturalną potrzebą.
Meblujemy salon i sypialnię tak, by była przedłużeniem osobowości. Dużo książek, obrazów, pamiątek, fotografii na ścianach.
Szerokie grono znajomych i przyjaciół.
Osobisty ekosystem, w którym czujemy się jak ryba w świeżej, chłodnej wodzie. I dla tej ryby życie jest piękne.
Wszechświat ( podobno) nie lubi pustki. Skąd więc pomysł, że pustka uszczęśliwia. Być może ułatwia życie. Mało sprzątania. mało znajomych, którzy zawracają głowę, proszą o przysługi i spotkania.
Wszystko co potrzebne do szczęścia mamy w sobie. Tak głosi kolejna teoria.
A ja?
Jestem jak pszczoła. Potrzebuję swojego ula, swojej społeczności, swojej łąki. Przyjaciółek pszczółek.
Zaszywam się w swoim wnętrzu tylko raz na jakiś czas. Tam znajduję to co potrzebuję do szczęścia. Uzupełniam tym co wokół mnie. Wtedy powstaje całość. Równowaga.
To co we mnie z tym co na zewnątrz. To co w górze z tym co na dole.
A Tobie jak lepiej?
Wygodniej?
Swojsko?
Nie uzurpuję sobie prawa do racji absolutnych i być może kiedyś zmienię zdanie.
Na razie maluję kolejny obrazek, którym udekoruję kolejną ścianę.
Miłego dnia.
Komentarze