Głosy płynące z ciała

To, że wstałam dziś z łóżka jest faktem bezspornym, ale czy obudziłam się? Tu już rodzą się wątpliwości.

Może piękna księżycowa pełnia? Może hulałam nocą przy jej świetle, a teraz nic nie pamiętam? Stąd to poranne zmęczenie.

A może ciało dopomina się uwagi? Zaniedbane i zapomniane.
Troszkę traktuję je po macoszemu.
Zmuszam do pracy, „ulubionej” aktywności fizycznej, służącej poprawie kondycji i zdrowiu.

Dbamy o nasze ciała, jak o nasze dzieci?

Karmimy mniej lub bardziej zdrowo. Dopieszczamy zdrowymi dietami i modnymi detoksami.
Dyktujemy mu zasady i narzucamy wyśrubowane normy.
Jak coś zaboli, łykamy tabletkę, głusi na głosy płynące z układu krążenia, mięśni, kręgosłupa.
A głos coraz głośniejszy. No to tabletka coraz mocniejsza, albo dwie tabletki. I wprzęgamy się dalej w kierat aktywnego życia, aktywnego wypoczynku.
Przychodzi jednak chwila, kiedy głos zamienia się w krzyk , którego nie sposób nie usłyszeć, w ból, którego nie da się zignorować.

Oddzielamy się od ciała. Tracimy z nim kontakt.
Nie wyczuwamy subtelnych sygnałów, porannego zmęczenia, senności, pogorszonego wzroku, zgarbionej sylwetki.

A ciało to my. Jego głos, to nie samowola, słabość, czy lenistwo.
Jego głos, to bieżące komunikaty.
Za mało snu.
Za dużo kofeiny i cukru.
Za dużo hałasu.
Za mało witaminy c, d, a.
Za dużo klimatyzacji, za mało świeżego powietrza.
Za dużo niebieskiego światła, za mało słońca.
Za dużo rywalizacji, za mało przyjaźni.
Za dużo telewizji, za mało książek.
Za dużo pizzy, za mało brokuła.
Można by tak wymieniać, ale przecież każdy powinien znać swoje ciało. To pierwsze co w życiu poznajemy, dostajemy na własność i pod wieczystą opiekę.
A co z nim robimy? To już inna bajka.

Brak kontaktu z własnym ciałem to smutna rzeczywistość wielu osób.
Chcemy żyć długo? (Może są tacy co wolą szybko i krótko.)
Chcemy być sprawni, zdrowi i zadowoleni?
No to w czym problem?
Kierujemy ucho do środka. Na klika chwil dziennie. w krótkich momentach refleksji. Da się tego nauczyć, jak migowego języka.
I czekamy na znaki. I żyjemy.
Dłużej, spokojniej, zdrowiej.

Są tacy, co mówią, że przecież „na coś” trzeba umrzeć.

Myślę, że najlepiej byłoby na starość.

Komentarze