Myśl puszczona luzem, jak nieprzyuczony do posłuszeństwa szczeniak, prędzej czy później wyląduje w fatalnym miejscu. Kępie kolczastych krzaczorów, za śmietnikiem, w paszczy dzikiego rottweilera, lub w furgonetce hycla.
Myśli dryfujące jak łódź bez wioseł, rzadko dopłyną do rajskiej plaży, pełnej kokosów, dzikich jabłoni i przychylnych tubylców. Już prędzej rozbije się na skałach, albo niesiona prądami morskimi odpłynie w kierunku trójkąta bermudzkiego, by zaginąć na wieki.
Dryf myśli, to często ich stan naturalny.
Przemieszczają się przez bagniska pełne pijawek i drapieżnych magicznych stworów.
Zupełnie niezauważenie pogrążają się w najczarniejszych scenariuszach.
Znam to z własnych obserwacji. Czasami wystarczy jeden kiepski impuls, jakiś lęk, obawa, traumatyczne wspomnienie i jak po taśmociągu wszystko idzie w stronę anty happy endu.
Samo nakręcająca się machina generuje scenariusz filmu rodem ze Stephena Kinga czy Grahama Mastertona. Krew, mrok, choroba, śmierć z rąk Frediego Krugera, ducha wiedźmy, czy krwiożerczego kosmity.
Czemu tak się dzieje? Czemu to właśnie te negatywnie naładowane myśli mają tak duży energetycznie potencjał?
Myślenie nakierowane pozytywnie wymaga kontroli. Trzymania się scenariusza i słów kluczy.
Będzie dobrze, świat mi sprzyja, jestem farciarzem, przecież zawsze wychodzę cało z opresji.
Mam potencjał i zasoby. Mam przyjaciół i rodzinę, którzy nie zostawią mnie nigdy w potrzebie.
Tutaj też można byłoby dalej wyliczać, tylko bardziej trzeba się postarać. Ten kierunek myślenia wymaga nawigatora.
Kiedy byłam młodsza, no powiedzmy sobie szczerze bardzo młoda, to optymizm był tym naturalniejszym stanem dryfujących myśli. Marzenia mieszały się z planami na przyszłość, najczęściej słoneczną, pełną nieograniczonych możliwości.
Kiedy pojawiła się zmiana?
Gdzie ta przełomowa chwila, która zmieniła polaryzację?
Kiedy to lęk stał się przewodnią emocją? Bo właśnie o niego tu chodzi.
Każdy doświadczył tego w innym czasie i z innych powodów, ale to on miesza w głowie generując czarnowidztwo, smutek i całe spektrum potencjalnie kiepskich zdarzeń.
Jakiś czas temu wymyśliłam sobie procedury awaryjne.
Nie wiem czy któryś mądry psycholog wpadł na to pierwszy ale ja nadałam temu swoja osobista formę.
Stworzyłam w głowie pozytywne obrazki. Takie fotograficzne ujęcia lub krótkie filmiki.
Muszą być gotowe, w miarę dopracowane w szczegółach i totalnie, absolutnie pozytywne.
Pełne kolorów, słonecznego światła, uśmiechniętych ludzi, kwiatów, radosnych dzieci, psów i czego dusza zapragnie.
Kiedy tylko uświadomię sobie, że myślowe dryfy niosą mnie w niebezpiecznym kierunku, kiedy lękowy dreszcz sunie po plecach, na gwałt wyciągam taką pozytywną nakładkę. Nie zawsze pasuje, czasami pierwotna ciemność próbuje przebić się przez jasny obraz, jednak z uporem maniaka, zębami i pazurami trzymam w myślach ten pozytywny obraz.
Dokładam detale, powoli zmieniam ładunek emocji i kierunek myśli.
To niesprawiedliwe, że kosztuje to tyle wysiłku, można podejść jednak do tego jak do wypracowywania nowego nawyku. Nawyku dobrego myślenia.
Nie mylić z infantylizmem, nieodpowiedzialnością, próżnością.
Tak naprawdę to wielka praca. Tworzenie umiejętności nawigowania prywatnym stanem ducha.
Pisałam już nie raz, bo bardzo mi się to stwierdzenie podoba, że myśli wpadają do głowy od środka.
Warto więc odkryć ich źródło, czy choćby źródełko i dbać o nie.
Czyścić zarastające czarnositowiem brzegi, posadzić wodne lilie i czerpać z niego jak najczęściej.
Myśl generuje stan emocjonalny. Stan emocjonalny wpływa na sposób postrzegania otoczenia. Czy widzimy go w jasnych czy ciemnych barwach. Ciemny obraz świata powoduje powrót negatywnych myśli. A potem już tylko stres i wywołane przez niego choroby.
Pokręcone to? Błędne koło.
Może więc zacząć zauważać co się dzieje w głowie i trenować ją jak treser tygrysa.
Stanowczo, łagodnie, konsekwentnie. Bez kar, za to z koszykiem nagród.
Nie będzie łatwo.
Będzie warto.
Czas pokaże jak wszystko potrafi się pięknie poukładać, jeśli tylko pięknie poukładamy myśli.
Komentarze