
Dzwoni dzwonek w nowy roczek
Dla szczęśliwych posiadaczy pociech w wieku szkolnym, rok zaczyna się we wrześniu. Nie w styczniu jak w klasycznym kalendarzu, nie przy wtórze korków od szampana i fajerwerków, ale równo z rozbrzmiewającym o ósmej rano dzwonkiem.
Zaczyna się wcześniejsze wstawanie, wyciąganie opornych młodych ciał z ciepłych łóżek. Komponowanie kanapek, kontrola zawartości plecaków. Czy w środku jest piórnik, książka przewidziana na dziś, zeszyty i cała masa dodatków.
Szkolne rytuały dotyczą przeogromnej większości rodziców. Też ich zaznałam. Wspominam z rozrzewnieniem, ale i ulgą. Pochłaniały ogrom mojego z założeń wolnego czasu. Ograbiały ze spacerów, wyjść z koleżankami do kina, czekających na półce książek, czy choćby spokojnej chwili przed telewizorem.
Uczyłam moich panów samodzielności. Efekty bywały, owszem czasami. A czasami wręcz przeciwnie. Zapominalstwo, roztargnienie i słodkie oczy na finał. Wybaczałam wszystko i pilnowałam terminów kolejnych sprawdzianów, wywiadówek, zeszytów. Nie byłam szczególnie ambitną matką. Nie napierałam na szóstki i czerwone paski, a chłopcy i tak wyszli na ludzi. Rozsądnych, empatycznych, z pasjami i ciekawością świata.
Teraz obserwuję rzesze rodziców w bliższym i dalszym otoczeniu. Są ambitni, cierpliwi, wymagający i konsekwentni. Obarczają młode jednostki własnymi niespełnionymi ideami. Wysyłają pociechy na kolejny trzeci lub czwarty język, na basen, karate, kółko literackie, malarskie, fizyczne. Jeśli pociech jest więcej niż jedna sztuka, to następuje w miarę sprawiedliwy podział. Straszno jest jedynakowi rodziców z mega aspiracjami.
Ja wiem, że języki potrzebne, rozwój fizyczny jak najbardziej, rozwijanie pasji konieczne.
Tylko jakieś jedno ALE kołacze mi się po głowie. Gdzie w tym wszystkim miejsce na dzieciństwo. Zabawy w podchody, ( kto pamięta?), rozwijały orientację w terenie, budowały społeczne kompetencje. Gry w inteligencję, memory, chińczyka? Kopanie piłki na podwórku, wysiadywanie pod trzepakiem? Wszystkie te rzeczy, które sprawiały, że dzieciństwo było dzieciństwem, z całą swoją beztroską i spontanicznością.
Dziś z dzieciństwa i młodości, uczyniliśmy bloki startowe w dorosłość.
Ja wiem, że to wszystko z troski, bo czasy są wymagające. Potrzeba wiedzy, umiejętności i doświadczeń, o których jeszcze kilkanaście lat temu nikt by nie pomyślał. Łatwiej będzie dziecku, ze znajomością języków, i całą wielką teorią o funkcjonowaniu świata.
Będzie jednak trudno młodemu dorosłemu, bez umiejętności społecznych. Bez kolegów z podwórka, koleżanek od gry w gumę, umiejętności wymyślania ciekawego sposobu spędzania czasu. Nie rodzimy się jako miniaturowa wersja dorosłego. Dzieciństwo i młodość to etapy rozwoju, których nie da się pominąć, bez szkody dla tworu nazywanego „człowiek dorosły”.
Dajmy dzieciakom trochę wolności. Parę godzin w tygodniu, na brudzenie spodni, robienie dziur w swetrach, głupoty, spontaniczność, wałęsanie się bez celu. To ten czas kiedy młody umysł łapie oddech przed kolejnymi wyzwaniami.
Dzieciństwo to zabawa, koncept, który powoli traci na znaczeniu.
Czy dobrze? Moim zdaniem, nie. Z nudnego dzieciństwa wkroczą w monotonną młodość, a z niej w zaplanowaną dorosłość.
Znudzeni dorośli, zbudują nudny szary świat. Bez podwórek z drzewami, bez parków i wesołych miasteczek.
Cała nadzieja w buntownikach, tych na pozór nieprzystosowanych wolnych duchem. Z kreatywnością buzującą we krwi.
Tak, w nich cała nadzieja.
Komentarze