
Lubimy miłych ludzi. Głównie za to, że można ich prosić o różne przysługi, a oni nie odmawiają. Bo miły, to zazwyczaj osobnik o zerowej asertywności. Zgadza się ze zdaniem rozmówcy, zaopiekuje się kotem sąsiadki, pożyczy ulubioną bluzkę, machając ręką na plamę z którą do niego wraca. Podwiezie autem, wysłucha żali, choć goni go czas.
Dlatego wśród osób zapadających na depresję przeważają osoby o sympatycznym i łagodnym usposobieniu. Dzielą się sobą i swoim mieniem, choć w głębi serca nie mają na to ochoty. Ale nie potrafią inaczej. Są po prostu mili.
Oddają cząstki siebie, nie mając czasu na regenerację, bo tylu jest potrzebujących.
Do miłego zadzwonimy w środku nocy, gdy nam smutno, albo gdy trzeba holować auto z drogi w środku lasu.
Gbur prześpi spokojnie noc, rano wstanie wypoczęty. A ten miły z worami pod oczami podąż do pracy by dalej być miłym. Bo nie potrafi inaczej.
Dopóki nie zarwie się jak most nad przepaścią. Dramatycznie i spektakularnie. Wybuchnie, zamorduje kogoś, lub zapadnie na śmiertelną chorobę.
Wtedy odpocznie.
Wtedy nareszcie stanie się panem swojego czasu, swoich książek, swoich emocji.
Dbajcie o siebie moi mili. Uczcie się asertywności. To nie egoizm, tylko higiena zdrowia psychicznego.
Bycie miłym to piękna cecha, która czasem staje się przekleństwem.
Komentarze