
Przemyślenia metafory, którą znalazłam wczoraj w jednej z „rozwojowych” książek, nurtują mnie wciąż, jeszcze dzisiaj.
A brzmiało to mniej więcej tak- gdybyśmy kupili sobie konia, takiego najpiękniejszego na świecie, za cenę jakiegoś miliona dolarów, to jak byśmy o niego dbali?
Dostawałby zdrowe pożywienie, opiekę weterynarza, byłby wyprowadzany na spacery, na biegowe wypady by utrzymać kondycję. Miałby odpowiednio ustawiony czas aktywności i odpoczynku. W swoim otoczeniu miałby inne spokojne konie. Nie jakieś dzikie i agresywne. W stajni byłoby ciepło i przewiewnie. Nie dostawałby na przekąski czekoladek i czipsów, tylko jabłka i marchewki. I nikt nie zajeżdżałby go ponad jego siły.
I teraz pytanie zasadnicze. Ile jesteśmy dla siebie warci?
Można by powiedzieć, że bezcenni. Że człowiek jest najwyższą wartością. Nasze życie i zdrowie jest bezcenne.
Skoro tak, to czemu zachowujemy się, jakby było bezwartościowe?
Jemy byle co, byle jak i byle gdzie. Pracujemy ponad siły, czasem z konieczności, częściej jednak z wyboru. Źle sypiamy, jeszcze gorzej odpoczywamy. Otaczamy się toksycznymi ludźmi. Nie dbamy o kondycję fizyczną. Nie robimy profilaktycznych badań. Nie przestrzegamy zaleceń lekarskich, zapominamy o zażywaniu leków i suplementów.
Po macoszemu traktujemy rozwój intelektualny, a przecież uczyć można się przez całe życie.
Kiedyś natknęłam się na artykuł, w którym autor przytaczał, tak nie lubiane przez większość statystyki. Było w nim napisane, że właściciele psów więcej wydają na ich pielęgnacje i opiekę zdrowotną, niż na własną.
Czyli ile dla siebie jesteśmy warci?
Sama zadaję sobie wciąż to pytanie, kiedy po pracowitym dniu idę biegać, dając ciału wycisk, mimo jego buntu i niechęci. Bo ono akurat bardziej potrzebuje kanapy z poduszką pod nogami. I soku z owoców i warzyw, zamiast sztucznego izotoniku.
Zadaję sobie pytanie, kiedy po wystarczająco długiej, jakby zdawało się nocy, czuję że bliżej mi do zmartwychwstania niż rześkiej pobudki.
Niczym zombi, nie poznaję sama siebie w lustrze.
A przecież wiem. Znam teorię jak tabliczkę mnożenia.
Świadoma zagrożeń, jakie niosą zaniedbania, popełniam błędy.
Kiedy kręgosłup daje niebezpieczne sygnały, ciało nastawione na działanie mówi pas.
Zwalniam obroty. Składam obietnicę. Kupuje brokuły, buraki i kawałek indyka. Ulubione wczesne jabłka, ekologiczne marchewki.
Zaczynam od nowa. Po raz kolejny ustawiam się na priorytecie.
Może tym razem się uda.
Powieszą sobie w kilku miejscach obrazek pięknego konia, za milion dolarów.
Jestem warta co najmniej tyle samo.
Jestem bezcenna.
Komentarze