Czym się różni odrobina szaleństwa, taka ociupinka dodająca życiu pikanterii, od pełnowymiarowego upadku na łeb?
Czy ufarbowanie włosów na zielono to zabawa, a może manifest? Czy spodnie składające się w przeważającej części z dziur, to jeszcze odzież, czy raczej durszlak?
Zawsze fascynowały mnie granice. Rzeczy i sprawy w którymś momencie zmieniające swój status. To taka trochę dziecinada, bo to maluchy ucząc się i rozwijając, badają świat, dochodząc do granicy tego co wolno.
Przekraczałam granice w bieganiu. Każdy kolejny kilometr, po którym nie padałam niczym zwłoki, pokazywał, że następnym razem mogę posunąć się dalej. Wybierałam się w podróże coraz dalsze i bardziej egzotyczne.
Malowałam obrazy, wchodząc w rozmiary płótna, które niezbyt mieściło się w pokoju. Kreatywność, czy szaleństwo?
Coraz dłuższe i bardziej kolorowe spódnice, książki wysypujące się z biblioteki…..
A może to zwyczajnie zabawa. Zabawa w bycie sobą, w czasie obecnym, z dobrym lub nie humorem. Zgoda na wychodzenie poza szablony i utarte ścieżki. Bez oglądanie się na „co ludzie powiedzą”.
Na każdego przychodzi w końcu taki czas. Retrospekcje, wyliczenia.
Jestem w takiej wyjątkowej sytuacji, że mogę pozwolić sobie na egoizm. Na własne zdanie i widzimisię. Na nieodkładanie na później, bo wiem jak to jest kiedy w głowie tego później już nie ma.
Bo w tym całym odmierzaniu szaleństwa, mam przeogromny, bezgraniczny szacunek do czasu. Nie raz o tym pisałam i pewnie będę jeszcze nie raz. To też sposób bym o tym pamiętała. Chodzę do kina i na koncerty, kupując bilety za ostatnie grosze. Nie racjonalizuję potrzeby kupna kolejnej pary butów, jeśli zapałam do nich absolutną miłością, stawiam je przy łóżku i cieszę ich urodą. Zamiast kolacji.
Kupuję kwiaty bez okazji, bez poczucia winy oglądam film w telewizji, maluję usta szminką wynosząc śmieci.
Bo życie jest szalone, odrobinę lub nieco więcej. I w tym całym szaleństwie, niesprawiedliwie krótkie.
Komentarze