Bądź sobą i tańcz na linie

Pomiędzy cieniem a światłem znajduję siebie.

Gdzieś tam, pomiędzy cieniem a światłem, pomiędzy miłością a obojętnością, pomiędzy prawdą a jej elastyczną wersją.
Gdzieś tam jest miejsce na bycie sobą.
Górnolotne? Zapewne.
Oderwane od rzeczywistości? Być może.
Bo bycie sobą to trudno definiowalny stan.
Lubię być sobą w ciszy czterech ścian.
Tutaj nie muszę dopasowywać się do nikogo i niczego.
Powiesz, że udane życie, to sztuka kompromisu.
Że skupianie się na własnym szczęściu to egoizm.
W świecie, w którym od przedszkola uczysz zapominać kim chcesz być, by stać się tym, kim chce cię widzieć świat.
Rodzice, nauczyciele, sąsiedzi, współpracownicy i pracodawcy.
Każdy z nich ma na Ciebie pomysł.
Może dobry, ciekawy…
Pomysł na moje studia, ten mój własny, uległ presji rodziny.
Ci starsi i mądrzejsi, choć nie byli mną, zdecydowali.
Kto wie, jak potoczyły by się moje losy?
Dziś już się nie dowiem.

Kompromis.
To taki wynalazek w którym tracą obie strony. By uzyskać rozwiązanie, każdy musi z czegoś zrezygnować. Odpuścić kawałek siebie, jako jednostki, by przetrwała relacja.
Czasami, jedna strona dla dobra związku oddaje wszystko. A po utracie partnera pozostaje z pustką.
Czasami jestem, tylko wtedy, gdy przeglądam się w drugim człowieku. Gdy nie ma go obok, znikam.
To dość skrajne widzenie zjawiska.
Przecież nie jesteśmy pustelnikami z urodzenia. Drugi człowiek obok, to doskonałe uzupełnienia. ( Nie wypełnienie pustki.) Drugi człowiek, to trampolina do kwintesencji człowieczeństwa.

O to, między innymi chodzi w zachowaniu równowagi.
W tym odwiecznym tańcu na linie. Być sobą… być żoną…. być matką… być szefową/podwładną….
I nie zgubić, nie zapomnieć, kim chciałeś być zanim świat kazał Ci być kimś innym. Jednostką do wypełnienia roli, przypisaną z katalogu wyższych potrzeb.

Uwielbiam ludzi z pasją. Z powołaniem, niosących pomoc w świat. Dzielących się czasem, chlebem, sercem. Oni w tym co robią, są dokładnie sobą. To ich wewnętrzna prawda.
Niezbyt lubię tych, co pomagają z miną cierpiętnika, co dzielą się kromka chleba z gestem, od którego każdy kęs staje w gardle. Z oczekiwaniem rewanżu i wdzięczności.

Świat już tak ma, że dąży do równowagi.
Pomiędzy suszą a ulewą, cieniem i światłem, ciszą a hałasem.
Cały wysiłek nas, maleńkich ludzików w wielkim świecie, sprowadza się do tańca na linie.
Czasem ta lina przebiega pół metra nad ziemią, nad błotnista kałużą. Czasami nad pełnym aligatorów i piranii potokiem, sto metrów nad ziemią.

Każdą da się przejść. Z niepokojem, paniką, przerażeniem i frustracją.
Każdą da się przejść, jeśli tylko błędnik będzie posłuszny. Kiedy, ciało i umysł będą pozostawały w równowadze.

A będzie tylko wtedy, gdy poczujesz, że jesteś sobą.
Tą prawdziwą, wewnętrznie spójną. Nie miotaną wątpliwościami.
Popychaną zewnętrznymi cudzymi podszeptami.

Bądź sobą. I krocz bezpiecznie na linie życia. Jak dojdziesz do wprawy, uzyskasz pewność… to zatańczysz.
Do melodii, którą tylko Ty słyszysz.

Komentarze