
Przeglądając stare materiały z dawnej działalności szkoleniowej, wpadł mi w oko ten slajd. Bo to pytanie, na które nie mam pewnej i gotowej odpowiedzi.
Gdzie wyznaczyć granicę pomiędzy pomocną dłonią, a nadopiekuńczością.
Skąd mogę wiedzieć, czy czyjaś bezradność to sposób na łatwe życie, czy może efekt rzeczywistego zagubienia w meandrach rzeczywistości.
Niosąc pomoc pomagam, czy wręcz szkodzę.
Dzięki trudnościom rozwijamy się, pokonując przeszkody- wzmacniamy. Uczymy mierzyć siły na zamiary.
Pomagamy dziecku zakładać buciki, wiążemy sznurowadła. Czasem idziemy na łatwiznę i szukamy takich wciąganych, z gumeczką, bo przecież wiązanie buta, to taka trudna sprawa. Podwozimy nastoletnie dzieciątko do szkoły, zawozimy do kina i kolegów.
Zdejmujemy balast obowiązków z najbliższych, załatwiamy trudne urzędowe sprawy, piszemy niezręczne maile.
Jesteśmy dobrzy.
Tylko czy budując własny wizerunek dobrej i uczynnej osoby, nie czynimy tego kosztem rozwoju tych, dla których chcemy tak dobrze?
Nie lubię odmawiać, jeśli wiem, że mogę pomóc.
Czuję się wtedy wyrachowaną egoistka. Nie daję sobie prawa do osądzania, czy ktoś na moją pomoc zasługuje, czy też nie. Nie siedzę w jego skórze. Może prośba o pomoc jest wyrazem ostatecznej desperacji? Czasem jednak zły duszek podszeptuje, że ten ktoś idzie na łatwiznę, lubi wysługiwać się innymi, manipuluje.
Włączam wtedy intuicję i to jej staram się słuchać. Ponoć ona wie.
Dzieci już wychowałam, popełniając pewnie jakąś pulę błędów wychowawczych. Może zaślepiona miłością, usuwałam z drogi przeszkody zbyt długo. Przepadło. Wyszli na ludzi. Samodzielnych, dobrych zaradnych. Radzą sobie w życiu najlepiej jak potrafią.
Role się odwróciły. Dziś ja potrzebuję ich pomocy w ogarnianiu świata. W nadążaniu za nowinkami i technologią. Nie odmawiają, ale nie chcą robić nic za mnie. Uczą, pokazują, wspierają, powtarzają, dopóki nie przyswoję sobie nowej umiejętności. Skądś wzięli pomysł. Chcą bym była zaradna i samodzielna.
Ot, taki to krąg życia.
Komentarze