Moi drodzy, kalendarz świąt nietypowych, kilka lat temu wyznaczył nowe „święto”. Otóż dziś właśnie, mamy dzień bez opakowań foliowych.
Podejmuję wyzwanie, choć z tym akurat tematem mierzę się od jakiegoś czasu. Prawie wyeliminowałam z użycia jednorazowe torby. Gorzej z butelkami na wodę. Tutaj jest mój słaby punkt.
Podczas zakupów, ze smutkiem patrzę na góry plastiku. Trzy plasterki wędliny otulone pancernym plastikiem. Ser, pierogi, naleśniki, ciastka…..
Wygoda? trudno powiedzieć. Zdrowie? Zdecydowanie nie. Bo oprócz tego, że produkty nie są pakowane próżniowo, to dłuuuuugi termin przydatności do spożycia zawdzięczają chemii.
Supr, że żywność się nie psuje, że możemy zakupy zrobić raz w tygodniu, niestety ilość opakowań jakie generujemy jest porażająca.
W moim domu segregujemy odpady. Widać ile czego. Plastików jest najwięcej. Butelki po wodzie, opakowania po jogurtach, po chemii gospodarczej, po zgrabnie pakowanych warzywkach, ciasteczkach, keczupach, szamponach. Wychodzi wór na tydzień. 52 wory na rok. 520 worów po dziesięciu latach. Tylko z jednego gospodarstwa domowego.
Przeliczenie tego na ilość domów przy mojej ulicy, razy ilość lat…. No nie, nie podejmę się. Wizja góry wysokości Kasprowego nie jest taka nieoczywista. A teraz przeliczny to przez wiele ulic, miast, krajów?
Gigantyczne poczucie winy skutkuje chwilowym opamiętaniem. W moim przypadku wciąż nawracającym. Wyznaczam sobie kolejne ograniczenia, restrykcyjnie ograniczam plastikowe śmieci, gdzie tylko mogę.
Pamiętam czasy, kiedy do sklepu po mleko szło się z butelką na wymianę. tak samo po piwo, czy oranżadę. Pani za ladą kroiła ser w plasterki i pakowała w szary papier. Tak samo wędlinę, czy mięso.
Kupowaliśmy mniej. Może mniej konsumowaliśmy. Może byliśmy szczuplejsi i zdrowsi. Może mieliśmy więcej czasu na zakupy w osiedlowym sklepie, do którego szło się z jedną „siatką”. Teraz coraz większe rozmiary marketowych wózków, sugerują coraz większe potrzeby. Ładujemy je po brzegi przed każdym weekendem i wolnym dniem.
Pisałam ostatnio o otyłości. Patrząc na pełne wózki i pełne kształty ich właścicieli, wraca mi złośliwe powiedzonko mojej babci. Lepiej zjeść i zachorować, niżby się miało zmarnować.
Ale to tylko taka mała dygresja.
Chodziło o plastiki.
Ich nadmierna ilość stanowi problem ekologiczny na gigantyczną skalę. Przyczyniamy się do tego każdego dnia. Trochę z wygody, trochę z braku innych możliwości.
Taki dzień bez opakowań plastikowych powinien być zaznaczony w kalendarzu przynajmniej raz w tygodniu zieloną koniczynką.
Martwię się o świat jaki zostawiamy naszym wnukom i prawnukom. Mam tez nadzieję, że technologia tak się rozwinie, że opakowania będę biodegradowalne w czasie krótszym niż trzy pokolenia.
A więc miłego „niefoliowego” dnia.
Komentarze