Decyzja podjęta, klamka zapadła.
Marzenie o byciu królewną ma szansę się urzeczywistnić. Na szczęście nie za sprawą królewicza na białym koniu, czy srebrzystym rumaku. Na koronę trzeba zasłużyć. Koronę trzeba wybiegać. Bez jakichś tam przymiarek do dystansu, dam radę czy nie dam. Mam dać i kropka.
Korona półmaratonów, to wyzwanie na ten rok. Pięć biegów na dystansie 21,0975m.
Biegi na 10km, to już standard. Nie powiem, że pestka, bo nie pestka. Wysiłek, emocje i takie tam okołobiegowe stresy. No w sumie później okołobiegowa satysfakcja, i opadające z lekka szczęki zasiedziałych znajomych.
Ci co znają mnie jeszcze z czasów szkolnych są zdziwieni najbardziej. Byłam molem książkowym, co na w-f chodził jak na ścięcie. Jeszcze kilka lat temu deklarowałam, że sport tak, byle tylko się zbytnio nie spocić? A dziś?
Stare przysłowie- nigdy nie mów nigdy- ma przełożenie na mój stosunek do biegania. Ale o tym już było.
Wracając do korony półmaratonów, to właśnie tutaj, wszem i wobec podejmuję zobowiązanie, a że nie lubię robić z gęby cholewy, to zagęszczam treningi.
Bez przesady, bo plan treningowy jest od dawna i nie ma potrzeby przesadzać. Biorąc zwłaszcza pod uwagę wiek.
Systematycznie, powoli i do przodu.
Co zatem w planie, Gdynia, Warszawa, Białystok, Wrocław. Na deser pewnie Kraków. A jutro las za domem, kurtka z kapturkiem i pies do towarzystwa.
Do spełniania marzeń trzeba się przygotować tak jak do królowania.
Kto wie o co chodziło mi w tych dziecięcych marzeniach. Może o tę właśnie koronę?
Komentarze