Bieg z dynią

Bieganie ma dla mnie nieodparty urok.
Zarówno takie samotne, po leśnych, cichych ścieżkach, z psim ogonem merdającym trzy metry przede mną, jak i to w kilkuset, czy kilkutysięcznym tłumie.
Każde jest inne, zaspokaja inne potrzeby, funduje diametralnie różne emocje.
Sytuacja, jaka obecnie ma miejsce, pozostawia tylko jedna opcję.
Biegam sama, tęskniąc za gigantycznymi imprezami z niosącą energią grupy.
Dla miłośników i kolekcjonerów medali, a sama chyba do nich należę, pozostają imprezy wirtualne.
Rejestruję się na bieg, wnoszę opłatę, w wyznaczonym przedziale czasu biegnę, przesyłam skan z urządzenia rejestrującego przebieg biegu, a potem czekam na medal.
To przesunięcie w czasie stanowi spory dyskomfort, no ale jak się nie ma co się lubi… to i tak się biega, bo się lubi.
Czekam na powrót do normalności, by cieszyć się „wspólnym, dużym bieganiem.”
Na pocieszenie pozostają takie medalowe perełki.
Urocze, zabawne i mimo wszystko motywujące do wyjścia z domu, by przebiec choć pięć kilometrów.

Komentarze