Muzyka z duszy grającego

Lubię słuchać muzyki. Najlepiej, żeby była to żywa muzyka, prosto z duszy grającego, czy śpiewającego artysty. Z nutką niedoskonałości, szumami na sali, gadającymi w tle głosami. Mam swoje muzyczne hople, jednak raz na jakiś czas daję się ponieść duszy odkrywcy i zapuszczam ucha na zupełnie niezbadane grunta.

Bo z nową muzyką może być tak samo jak z nową potrawą. Nie wiemy czy lubimy, dopóki nie spróbujemy. Nie da się żywić wyłącznie schabowym z bigosem, choćbyśmy nie wiem jak kochali to sztandarowe polskie danie. ( W sumie to można, jednak prędzej czy później pojawią się niedobory witamin, mikroelementów, a nadmiar cholesterolu nie będzie tym najbardziej pożądanym nadmiarem.)

Wczoraj w menu był jazz. W wersji bardzo przystępnej, ciepłej, kobiecej. Był wokal, flet, saksofon. Joanna Morea na wyciągnięcie ręki. Moja „vipowska” miejscówka pozwalała obserwować jak drobne kobiece paluszki przyciskają klawisze saksofonu, wydobywając seksowne brzmienia. Uwierzcie mi, kobieta z saksofonem to bardzo zmysłowe połączenie. Ucho się radowało, a mózg pieczołowicie brukował nową dróżkę, po której będzie można przebiec, za każdym razem, kiedy usłyszę słowo Jazz. Większości utworów nie znałam, ale cieszyłam się nowym. Było warto zdjąć wygodny dres, odłożyć na bok kryminał, mimo rozkręcającej się akcji i morderczyni skradającej się ciemnym korytarzem. To mogło poczekać.

Wygoda jest taka obłędnie wygodna. Za oknem deszcz, a na kolanach mruczy kot.

Jakiś czas temu postanowiłam sobie więcej doświadczać życia. Na wyciągnięcie ręki są okazje. Trzeba tylko nauczyć się pokonać tego gnuśnego demona, wciskającego nam kit, że nie warto.
W moim przypadku, w dziewięćdziesięciu procentach przypadków okazuje się, że było warto.

Doświadczenie ciekawe. Pewnie za jakiś czas powtórzę, choć nie ustawiło to tego stylu muzycznego w czołówce moich gustów. Odmiana dobrze robi. Tak ja szpinak. Za jakiś czas znów dam sobie jazzu.

Komentarze