
Czasem gnana chęcią ambitnego spędzenia wolnego czasu, zasiadam do Netlfixa i szukam. Mądre żeby było, z przesłaniem. Efektowne, nie efekciarskie. Żeby dało do myślenia. I tym sposobem mój wybór padł na film o minimalistyczny tytule IO.
Jakiś czas temu oglądałam serial o zbliżonym tytule- OA. Serial zrobił na mnie wrażenie, więc „kupiłam” tytuł, zasiadłam przed monitorem z dużym kubkiem meliski ( bo wieczór się zbliżał) i oddałam przyjemności.
To znaczy czemuś się z pewnością oddałam, tylko jeszcze dokładnie nie wiem jak to nazwać.
Film z nurtu post apokaliptycznego, z katastrofą ekologiczną w tle. Ludzkość wykończyła planetę, więc planeta w rewanżu zabrała ludziom tlen. Ludzie, ptaki zwierzęta wyginęli. Garstka ocalałych wyleciała w kosmos, w poszukiwaniu planety odpornej na ludzki zmysł ekologiczny.
A na ziemi została pani naukowiec, zaopatrzona w laboratorium i głęboką wiarę, że ludzie mogą się zmienić i zmutować i przestawić na oddychanie azotem.
Film toczył się powoli, kamera pokazywała trochę ruin i trochę plenerów. Z tym, że tych drugich było więcej. Po kilkudziesięciu minutach pojawił się drugi bohater.
Także pozytywny.
Tak więc popijałam melisę, a bohaterowie rozmawiali, spacerowali i spoglądali w dal. Potem jeszcze raz to samo tylko w odmiennej kolejności. Pojawił się, a jakże wątek romantyczny, w tonacji bardzo pastelowej i w letniej temperaturze. To chyba z braku tlenu w powietrzu ogień ogniście nie zapłonął. Ale w sumie nutka sympatii była.
Nie będę zdradzać zakończenia, bo może ktoś z Was będzie miał ochotę na wieczór z ziółkami i filmem od którego nie wyskakuje się z butów.
Po zakończeniu seansu pojawił mi się egzystencjalny dylemat. Czy film był ambitny a ja wręcz przeciwnie, czy może delikatne uczucie nudy ziejące z monitora nie było złudzeniem.
Przecież nie każdy projekt filmowy ma przyprawiać o szybsze bicie serca, szczękościsk, drżenie rąk, czy dreszcze biegnące w regularnych odstępach czasu po kręgosłupie. Czasami mamy potrzebę posiedzieć w spokoju nad kubkiem ciepłego napoju, bez wzbudzania w sobie szczególnych emocji.
Może jednak dobrze, że postawiłam na film, bo większe poruszenie wywołałby widok z okna. Na ogródek. Po ciemku.
Kocham naturę, staram się nie niszczyć planety i bywają filmy, po których czuję się winna dziurze ozonowej, ginięciu pszczół, wielorybów i lasów deszczowych. Wstaję z fotela i lecę sprzątać las, segregować śmieci i po raz kolejny adoptować pszczoły.
Tym razem nie dostałam ekokopniaka. Pozostałam z poziomem świadomości jaki miałam przed filmem i wątpliwościami odnoście własnego poziomu intelektu. No bo może było przesłanie, no bo może kino ambitne, bo może super zdjęcia, dialogi i gra aktorska.
Całym plusem filmowego wieczoru było to, że posiedziałam w spokoju, odpoczęłam w ulubionym fotelu i zrobiłam dobry uczynek pisząc kilka ciepłych słów do miłośników filmów, odnośnie IO.
Jak ktoś obejrzał, zachwycił się i zrozumiał, niech się odezwie. Z pokorą przyjmę każdą sugestię.
Komentarze