
Czasami nachodzi mnie wyjątkowa nostalgia. Tak było i tego dnia. Ofiarą mojego kiepskiego nastroju padł nie kto inny, jak Stefan.
Wiesz Stefanku, że pewnego dnia wszyscy umrzemy? zapytałam grzejąc dłonie kubkiem kawy.
Popatrzył na mnie z politowaniem i odparł
-ale we wszystkie pozostałe dni nie!
No powiem, że lekko mnie zamurowało. Królicze mądrości w wykonaniu Stefana skłaniają do przemyśleń.
Czemu więc tracimy te dni w których żyjemy. Na nudę, rutynę i czynności bez których spokojnie dalibyśmy sobie rade.
Bez czego można się obejść? Na przykład bez prasowania skarpetek, gaci czy prześcieradeł. Tak, tak, znam osobniczki obsesyjnie prasujące swoje otoczenie. Obrusy, firany, robocze podkoszulki. A potem prostujące kręgosłup na kanapie przy 1689 odcinku serialu o wymyślonych problemach wyimaginowanych postaci.
I tak inwestujemy czas w dni w które nie umieramy.
Słyszałam opowieści o niezrealizowanych marzeniach. Nie tylko o zbawieniu świata od komarów, głodu i wojen. Marzeniach o październikowym wypadzie w Bieszczady, majowym do Kazimierza, grudniowym do Sopotu.
Brak czasu to ściema. Wielka, większa i największa.
Leonardo da Vinci też funkcjonował w dwudziestoczterogodzinnej dobie. Bez prądu, samochodów i sztucznego światła w długie zimowe wieczory. Nie musimy wymyślać latających maszyn i malować Mony Lisy. Możemy po prostu fajnie żyć w te wszystkie dni, kiedy nie umieramy.
Maluję, choć jeszcze spod mojego pędzla nie wyszła żadna tajemniczo uśmiechnięta kobieta. Wychodzą intrygujące bohomazy, esy floresy zawijające się w sobie tylko znanym celu. Maluję, bo lubię taką zabawę w zaskakiwanie samej siebie. Cieszę się z każdego żywego dnia. I nawet jak kiedyś przyjdzie mi do głowy prasować, to uprasuję na przykład dywanik łazienkowy, zagłówek w samochodzie i podkładkę pod mysz. Bo to coś co zaskoczy mnie samą. Lubię być zaskoczona.
Zwłaszcza tym ile da się wycisnąć z czasu, jeśli ma się na niego pomysł i świadomość, że dzisiaj żyję a jutro kto wie.
Planuje więc na jutro ognisko i kiełbasę z przyjaciółmi. Planuję przeczytanie kawałka książki ulubionej autorki, dłuuuugą kąpiel w solach, olejkach i przy świecach. Świat rzeczywisty zaplanował dla mnie wizytę w skarbówce, u dentysty, w spożywczym. Nie wtrącam się w te plany. Uzupełniam je własnymi.
Da się je połączyć, jeśli tylko budzik zadzwoni rano dwadzieścia minut wcześniej, w sklepie kupię tylko to co spisałam na kartce, a do dentysty do poczekalni zabiorę książkę.
Kto wie, może dzięki zaoszczędzonym minutom, w spokojny wieczór napiszę poemat godny Szekspira, albo obejrzę kolejny odcinek serialu na Netfliksie.
No cóż, nikt nie jest doskonały. Może za wyjątkiem Stefana.
Komentarze