
Czym byłoby życie bez muzyki?
Nie umiem sobie odpowiedzieć. Każdy słucha jakichś swoich ulubionych nut. Rytmów nadających życiu tempo. Alba takich wyciszających uspokajaczy. Właściwie muzykę można dobrać do wszystkiego. Do medytacji, do gimnastyki, do przebieralni w sklepie, do biznesowych negocjacji, do dworcowych poczekalni.
Podobno przy odpowiedniej muzyce rośliny lepiej rosną, obyczaje łagodnieją, a dziewczyny są bardziej podatne na romanse.
Tylko tutaj kwestia bardzo szczególna, bo to co dla jednego stanowi preludium do romansu, dla innego jest kołysanka.
I zdziwić się czasem przyjdzie kawalerowi, że jego wybranka mięknie przy dźwiękach Black Sabat, a od hitów Sławomira rośnie jej gwałtownie poziom agresji.
Odkrywajcie więc kochani, odkrywajcie pasje waszych wybranków.
Moje pasje są dość jednoznaczne, bo choć lubię różną muzykę, najlepiej taką na żywo, to droga do mojego serca usłana jest heavy metalem. Opcjonalnie folk metalem, gothic metalem czy thrash metalem. Prosta sprawa.
Aby zaspokoić moje muzyczno romantyczne zapędy, gotowa jestem na poświęcenia, niewygody i chwilowe pustki w portfelu.
17 listopada, Tauron Arena Kraków.
Nightwish.
Miłością zapałałam odkąd po raz pierwszy usłyszałam Nemo. Potem było już tylko piękniej. Czas płynie, a stare miłości nie rdzewieją. Może pokrywają się uszlachetniającą patyną.
Pamiętam pierwsze koncerty…
Teraz nie wystarczy sama muzyka. Artyści muszą dać show. Wyreżyserowany spektakl wizualny, muzyczny i ognisty. Takie czasy. Muzyka nie traci, staje się bardziej wielowymiarowa. Odbierać ją można oczami, uszami i ciałem zbierającym wibracje.
Koncert był niezwykły, obiekt gigantyczny, a muzyka i tak trafiała tam gdzie miała trafić. Prosto do serca.
Piosenki w nowych aranżacjach, z nową wokalistką, niosły ze sobą stare dobre emocje.
I warto było godziny w pociągu, zimno na kwaterze i chińska zupka na kolacje.
Bo kiedy w grę wchodzi Nightwish, to warto wszystko.
Komentarze